Wymyśliłaś Sobie Potwora Teraz się Go Boisz Wymyśliłaś Sobie Potwora Teraz Po Nocach Spać nie możesz Wymyśliłaś Sobie... Mnie... A ja Potwornie Kocham Cię ...
Jesteś wśród kropel rosy, jesteś wśród kwiatów woni, Jesteś w powodzi włosów, jesteś w uścisku dłoni. Jesteś w świetle księżyca, jesteś w słonecznym blasku, Muzyką traw cię witam, śpiewem ptaków o brzasku. Jesteś uśmiechem wiosny, jesteś letnim marzeniem i jesienią radosną i zimowym natchnieniem. Jesteś radością , smutkiem, uśmiechem albo łzami. Jesteś przez chwilę krótką gołębiem nad dachami. Jesteś wiatru powiewem, snem gdy oczy zamykam. Raz liściem, a raz drzewem lub słonecznym promykiem. Jesteś dnia powszedniego nadzieją zwiewną i wiotką. Jesteś. Tylko dlaczego wciąż nie mogę cię spotkać.
Pewna panna z uroczych Walewic Założyła raz skansen dla dziewic. Nie żałując starań ani grosza zatrudniła zdolnego kustosza, praczki, szwaczki, sprzątaczki, kucharki, kierownika i dwie sekretarki. Wszystkich razem z dwadzieścia etatów. I do dzisiaj szuka eksponatów.
Gdzieś mi się zapodziały moje młode lata ciepłem wiosen znaczone i zim ostrych chłodem. Na podwórku za domem był początek świata, a kończył się na polu za naszym ogrodem
Gdzie tej wolności tyle, że gdybyś chciał zmierzyć nie objąłbyś rękami ni ty, ni koledzy. Gdzie niezwykłe podróże pełne cudnych przeżyć co się często kończyły na sąsiada miedzy.
Gdzie wieczory w srebrzystej poświacie księżyca znaczone młodych piersi niewinnym zapachem. Gdzie szumiąca wśród wiatru złocista pszenica, która łożem nam była pod gwieździstym dachem.
I gdzie szepty namiętne „kochany, kochana”, „na wieczność, po wsze czasy” ,”na zawsze, do śmierci”. Gdzie ten łomot krwi w skroniach i miękkie kolana i to serce co chciało wyskakiwać z piersi.
Co dzień bardziej odległy żyję pośród wspomnień. To przecież moje życie, aż trudno uwierzyć. Czasem siadam i myślę, ot może nieskromnie, jeszcze jest tyle przeżyć, które warto przeżyć.
Aniołek, fiołek, róża, bez Zygmusia pogryzł wściekły pies. Pogryzł mu rączki, pogryzł szyję, a potem zdechł, a Zygmuś żyje. I tu pytanie się zrodziło. „Co też pieskowi zaszkodziło?”
Żarła żarłoczna żaba rzepaku żółte kwiecie. Nad nią świeciło słonko normalnie, tak jak w lecie, a dookoła ptaszki, muszki i małe żuczki w powietrzu wyczyniały niesamowite sztuczki.
Na pobliskim podwórku dzieci obsiadły trzepak, a żaba nic. Spokojnie żuje ten żółty rzepak i nie może się pozbyć przedziwnego uczucia, że jeszcze jej tak wiele pozostało do zżucia.
Rzeka już jej nie kusi, ani na rzece rzęsa ona czuje, że musi i je za kęsem kęsa. Przyszedł stary żółw rzeczny z wizytą przyjacielską i spytał „Po cholerę żujesz to żółte zielsko.
Czy nie możesz na żyto przerzucić się niebogo? Żniwa już rozpoczęto i żyto masz niedrogo”. Z Zabrza leciała żołna i wrzeszczy „Ej, ty żabo! Nie żryj tego żółtego, bo ci się zrobi słabo.
Widziałam kiedyś taki wypadek w Żegiestowie jak po tym żółtym zielsku życie zamarło w krowie”. Przyszedł królewicz młody co właśnie szukał baby, i jak to w bajkach piszą, całował wszystkie żaby,
spojrzał, i chciał ją cmoknąć w usta z wielkiej radości, lecz na widok żółtego jedynie dostał mdłości. I przyjechał z Żabieńca traktorem znany aktor. Delikatnie wziął żabę, posadził na swój traktor,
i zawiózł ją do Łodzi. Tam w swojej kawalerce przysiągł miłość dozgonną i oddał jej swe serce. Bo dla niego jednego było zupełnie pewne, że i bez całowania zamieni się w królewnę.
Mówią o tym w Żabieńcu i każdy na to liczy, więc umieścili żabę w herbie swojej dzielnicy.
Mimo najszczerszych chęci droga pani Justyno, mimo starań tak wielu i wysiłków nie lada. Nie mogę pani kochać, i daj spokój dziewczyno. To co w nas jeszcze żyje na nic się już nie nada.
Nie zbudujemy z tego życia wśród pelargonii. Nie ulepimy z tego gniazdka pełnego puchu. Choć każde z nas za szczęściem uparcie jeszcze goni, w gruncie rzeczy to trwamy w jakimś dziwnym bezruchu.
Niech się pani za siebie nie ogląda kochana. Tam tylko mgła się snuje pośród konturów wspomnień. Przed panią całe życie i nie jedna wygrana, i niech pani nie płacze, a uśmiechnie się do mnie.
Panią młodość uskrzydla i nad ziemią unosi z każdą chwilą dodając i odwagi i werwy. Ja ze swoją starością nie chcę się tu obnosić, biorąc swoje tabletki, pijąc ziółka na nerwy.
Pani mówi, że kocha każde słowo w mych wierszach. To ta dziwna przypadłość właściwa dla kobiety. W wierszach mych będzie pani ta jedyna, ta pierwsza. Lecz po co pani miłość do starego poety.
Pamiętam całą sprawę jak żywo. Siedzimy w barze, pijemy piwo. Nagle zza stołu podniósł się Zdzich. „Jutro panowie jadę do Tych”. Więc mu rzuciłem „To jakaś ściema. Ty do tych jedziesz, a ich tam nie ma. Jeszcze niedawno widziałem ich, chyba, że do tych jedziesz, nie tych co miesiąc temu jeszcze tam byli, ale się potem wyprowadzili”. Tu wtrącił Janek. „Popatrzcie sami, lepiej mu będzie z nimi niż z nami. A nic nie mówił, że poznał ich. Nas już nie lubi. Jedzie do tych. Spod stołu nam się Stasiu wyłonił i krzyknął głośno. „Kto to są oni. Dawać psubratów, dawać tu ich, bo nienawidzę i tych i tych. A Zdzich z wrażenia otworzył oczy. O co ta wojna się tutaj toczy. Wszak oni wiedzą, że lubię ich, lecz jutro rano muszę do Tych. I tu odezwał się barman stary. „Drodzy panowie, skończcie te swary. A ty najlepiej powiedz im Zdzichu, że jutro rano jedziesz do Tychów.