Poczekaj kochaniutka, mam do ciebie sprawę.
Pominę świeżą wodę i smaczne jedzenie.
Zastanawia mnie, jakie mamy umaszczenie.
Ja widzisz kochaniutka, kiedy wstaję rano,
i mam znowu dylemat, trawa albo siano,
w międzyczasie w domysłach swych gubię się cała.
Bo nie wiem czy ja czarna jestem, czy też biała.
Gdy czarne paski widzę budząc się o świcie,
to myślę czarna jestem i czarne me życie.
Lecz kiedy licząc paski zacznę od białego,
uważam żem jest biała, i dość mam już tego
ciągłego dylematu, ciągłej niepewności.
Chciałabym żyć w spokoju do późnej starości.
Wychować swoje dzieci na porządne zebry
i dać im wykształcenie, nie posłać na żebry.
Wiele zwierząt pytałam o jakąś opinię.
Pytałam nosorożce i słonie i świnie,
guźce, głuszce, barany, sarny i jelenie.
Ale każdy mi rzucał zajęty jedzeniem,
że to nie jego „broszka” i że „robię wiochę”,
a jestem trochę czarna i też biała trochę.
I tylko jeden stary gołąb daltonista,
powiedział „Jesteś żółta, sprawa oczywista”.
Bardzo śmieszną opinię miałam od bociana,
że moje umaszczenie to „popaskowana”.
Ale tak może o mnie i o moich dzieciach
mówić ktoś niepoważny, kto z Polski przyleciał.
Tu druga zebra rzekła grzejąc plecy w słońcu.
Może lwa zapytajmy. Jest tu królem w końcu.
I rzekł lew, co w pobliżu dziwnie się wałęsał.
„Dla mnie kolor nieważny, ważna świeżość mięsa.”