W lasku w podartych jeansach ,
młoda kobieta stała.
Rozpaliła ognisko by je potem ugasić,
z jej gardła wydobywała się litania.
Mówiła językiem niezrozumiałym,
formułki szeptała długie,
Samhain! Samhain!
było słychać w słów potoku szumie.
Noc poprzednią spędziła samotnie,
na łące zbierając kwiatów całe kosze.
Podczas zrywania,
Samhain! Samhain!
pod nosem śpiewała.
Noc była długa w gwiazd szaty przyodziana,
przemierzając zbocza, doczekała tam rana.
Długa postać,
podarte jeansy,
koszula brudna, w nieładzie,
buty dziurawe i zakurzone i czarne.
Ogniste włosy jakoby węże wiły się na głowie,
usta pełne,
prawie bordowe.
Oczy miała deszczowe,
w blasku księżyca zielone,
co to u kota przy ogniu się mienią.
Tydzień później dowiedziałam się,
że nazywają ją Jesienią.
W połowie
zaczynam od nowa
stawiam kroki bardzo rozważnie
pierwszy pachnie marnie
lecz nie waham się niebo ścieli mi sen
słońce układa dzień
wiatr rozwiewa złe myśli
a ja zachłannie zabieram te najlepsze dni.
Księżycową drogą idę, bo jego pełnia przebudza moje życie.
Wiem że człowiek we mnie mija by ustąpić miejsca zwierzęciu.
Już niedługo znów padnę na cztery łapy i będę cieszyć się wolnością.
Bez trosk i obaw które dręczą mojego człowieka.
Jedynie czas mnie dzieli od tego czego pragnę.
Kolejne tygodnie, dni, godziny i minuty ? Lecz się nie spieszę.
Nagroda jest czymś na co warto czekać, mimo wszystko.
Kiedyś może zacznę to kontrolować, może kiedyś będę dwojaka.
Gdy będę miała dość dwóch nóg i zapragnę szybkiego biegu na łapach.
Będę mogła spełnić swe marzenie. Wiem o tym.
I czekam tylko na tę chwilę i szkolę się w pragnieniach.
Już niedługo zobaczę swe stado i mojego alfę.
Chcesz tego ode mnie
Czego mi nie dałaś.
Nie byłaś przyjemna
Kiedy byłam mała.
Spotykam cię w sądzie
Na rozprawie- krótko,
Już tak teraz będzie?
Będziesz mi "powódką"?
Otrząśnij się- proszę- wreszcie
I przestań wciąż jątrzyć.
Nie pozwól by niechęci dreszcze
Miały nas wykończyć.
Zamiast mnie pieścić
Wolałaś ranić.
Mych uczuć treści
Miałaś za nic.
Nauczyłaś mnie - słowo "pieszczoty"
W rym łączyć ze słowem "kłopoty".
Nie radzić sobie
Z własnym losem.
Mieć w każdej dobie
Zimy miast wiosen.
I codziennie rano, o świcie
Przeklinać słowo- "życie".
pokochałam Twoje spojrzenie figlarne i wesołe,
pokochałam ramiona silna, pracą naznaczone,
pokochałam ten uśmiech, co dzień rozpromienia,
przy Tobie nie wierzyłam, że czas wszystko zmienia...
Kiedy przychodzi taki czas,
gdy jest mi źle,
mam ochotę zabić się,
zniknąć z tego świata,
lecz lecz jest coś co mnie powstrzymuje,
to wspomnienia i bliscy,
to dla nich chce mi się żyć.
To jest jak most na linach,
na którym się znajduje,
którą jedna linią są wspomnienia, a drugą bliscy,
gdy jednej linii zabraknie,
zachwieje się moja osoba,
i może zabraknąć mnie.
Stres pożera stres stresuje
Jak jad się rozprzestrzenia
Jadowicie jadem kłuje ciało
Co by wewnątrz nie na zewnątrz
Się go miało.
O chorobę się modlę
o krople na zawał
nie przeciw
o brzozowa strzałę
gdzie czerwień
wydaje się bielsza
o wstrzymany oddech
zaczerpnięty na nowo.
Nie taki diabeł straszny
jak go malują
powiedział szatan
pod postacią
anioła stróża mojego.