Wspierane jedynie dobrymi chęciami Uległy załamaniu ambitne plany Niski lot stał się wygodnym wyborem I trudno dostrzec właściwą drogę Bezczynność rzuca wprost w patologię Nazbyt świadomych zuchwałej nadziei Wpłynie zasiłek i wszystko zmieni
Mój wiersz jest pieśnią, lecz jest to pieśń szczęścia, Bo czymże jest miłość tak wielka jak Boża. Lecz kto mnie zrozumie, kto pojmie sens wiersza Jeżeli ma w sercu swym ból i łez morze.
A jeśli zapytam się ciebie, mój bracie Dlaczego w swym życiu wciąż jesteś zbolały, Dlaczego cierpisz i złorzeczysz ziemię Że ci zmów osty i kamienie dały.
Przecież to proste, ona rajem była, Co w obfitości ci wszystko dawała Lecz wspomnij czemu tak się odmieniła, Że teraz w pocie czoła, praca cała.
Przecież Bóg ludziom szczęście tu otworzył, Przecież im rozdał wszystko to, co było To dla nas wszystkich, ten piękny świat stworzył A człowiek zgrzeszył, bo w nim wina była.
Ale Bóg syna nam przysłał swojego Po to by do nas wyciągnął swe dłonie, Bo nam wybaczył to, co było winą By już miłością było nasze trwanie.
Więc spojrzyj w serce, ono ci podpowie Gdzie szukać szczęścia, gdzie miłość jest nowa, I już zapomnij co to ból cierpienie Bo teraz w Bogu twoja szczęścia droga.
Żyła Maria z Józefem szczęśliwie Dni mijały im życia cichego, Lecz raz cesarz ogłosił spis ludzi W całym Państwie Imperium Rzymskiego.
I przykazał groźnie swoim sługom "Spisać wszystkich , nie marudzić długo." Każdy jedzie więc do miasta swego, Tam gdzie dawniej mieszkał ojciec jego.
Wielki ruch na drogach w całym kraju, Wszyscy boją się cesarza złego. Józef z Marią na osiołku jadą, Spieszą szybko do Betlejem miasta.
Lecz cóż osioł, on powoli chodzi, Więc tak długo trwała ta ich jazda.
Wszystkie miejsca w gospodzie zajęte. Józef chodzi od domu do domu, Lecz drzwi w domach były już zamknięte, Bo nie chciało wstać się już nikomu.
Gdy tak chodził i pytał się wszędzie, Zaszedł aż na kraniec miasta swego. I zobaczył małą, starą szopkę Zbudowaną z pni drzewa starego.
Wszedł do środka - to miejsce dla zwierząt, Które tutaj pasterze trzymali. Bo w niej był i stary wół i osioł, Dużo siana które im dawali.
Noc już ciemna a Maria zmęczona. Czas odpocząć, gdyż siły nie mieli I choć to nie żadna tam gospoda, To zasnęli, bo zmęczeni byli.
W nocy im się dziecię Boże rodzi, Tu w stajence, śród zwierząt, na sianie. Bo Bóg właśnie tak chciał się narodzić Nie w pałacu, gdzie królów mieszkanie.
Bóg nad szopką zapalił im gwiazdę, By świeciła nad ich cichą biedą. I by blaskiem swoim ogłaszała, Że ta szopka - teraz domem Jego.