Spełnienie snów


Tętniący życiem GRAND
Wiosenny zapach bzu
Mewy przedziwny pisk
Zagłuszył morza szum

Tłumię rozpaczy krzyk
Bo ciebie nie ma znów
Można by więcej mieć
Radości w każdym dniu

Zagubił się gdzieś cel
Odpłynął marzeń sens
Zniknął jak piękny sen
W porannej gęstej mgle

Ciepły słoneczny dzień
Na molo barwny tłum
Poczułem w sercu żar
Spełnienia pięknych snów


*
Próbowałem także pisać teksty do muzyki.
Z pewnością nieudolnie. To trudna sztuka.
.

*Z głównego ołtarza

  1.  

W jasnej plamie słońca,
skrawek tęczy, utkany ze zdziwień dziecka,
moja Wniebowzięta zabrana do nieba.

Siedmiokroć raniona.

Jak zniosła przepowiednia Symeona?
ból rwał na strzępy dusze... 
Czy wierzyła w zmartwychwstanie
trzymając w ramionach
martwe ciało syna.


Wiatr niesie słowa Magnificatu.

w powietrzu unosi się zapach ziół.
Już jesień czai się za płotem.
Zasypiają polne kwiaty.

Spełnienie snów


Tętniący życiem GRAND, wiosenny zapach bzu
Mewy przedziwny pisk zagłuszył morza szum
Skrywam goryczy smak, bo ciebie nie ma znów
Można by więcej mieć radości w każdym dniu

Zagubił się gdzieś cel, odpłynął marzeń sens
Zniknął jak piękny sen w porannej gęstej mgle
Ciepły słoneczny dzień, na molo barwny tłum
Poczułem w sercu żar spełnienia pięknych snów


"Adieu Zatoko Snów, good bye Riviero Marzeń..."

*
"Sopockie bolero" - tekst wpisał się niemalże sam
podczas trzykrotnego wysłuchania utworu.

A obecnie... gra mi zupełnie inną muzykę. 
Skiepściłem ?
.

Miało być o rzece, ale jest znowu o Tobie

Codziennie nieudolnie umacniałem ogniwo i wiarę
Bojąc się straty chciałem się dla Ciebie poświęcić
Taki był ze mnie kozioł, że z siebie robiłem ofiarę
głupiutki chłopczyk co moralność doprowadza do nędzy

Krzyczę i krzyczę
A rzeka nic!

A rzeka
nic
Narzekam
i
rzucam kamyczki wysiłku by coś jeszcze tu zmienić
Uparcie mój zapał studzą deszcze znów, przemilcz

Nieudaną próbę
Na autostradzie myśli sam sunę
Powtarzam o byciu w pełni, a nie patrzę na lunę
Dokąd prowadzi kierunek? Sam go przecież wyznaczam
Ślepy zaułek sugeruje, że nie wszystko rozumiem
I jak karma do punktu wyjścia dziś wracam

To nie koło, to spirala
Pukam się w czoło już od rana
Twoje słowo, moja rana
Dziś komedia, wczoraj dramat

Łatwo myśleć o szczycie gdy siedzi się na dnie
Nie sprzątam pokoju, bo wiem ze nie wpadniesz
I pomyśleć, że coś później pierdolę o miłości do siebie
a w lustrze obrzydzenie jak tylko zły zefir zawieje
Pedantko prałaś mi brudy byle nie spojrzeć pod dywan swój
A ja jak Ci z Sztokholmu - tęsknię i ciężko oddycham znów
Nurt rzeki niestrudzenie moje starania odpycha w rój
Ale chyba wystarczy, więc żegnaj i bywaj zdrów

Uchylone Drzwi

Osierociłaś mi dłonie, a ja tak trzasnąłem drzwiami
że zostawiłem je uchylone
Siedzę u ojca nad grobem, później między ścianami
Wybijam Twój numer i dzwonie

I po co przeżywam to wszystko?
Rzeka płynie niezmiennie a mnie zostaje serce zlęknione
Dlaczego podeszłaś tak blisko?
Prowadzę w myślach monolog do Ciebie o tym jak bardzo się boję
Przyszłość przeszła tak nagle
Wspólne kartki rozdarte a mnie Twoje imię zacina się w gardle

Złożyłem się w całość i uparcie przeciekam
Wspomnieniem jak ozdabiałaś mi szyje
Jak malowałaś usta i łapałaś w lustrze
mój wzrok jak gapił Ci się na tyłek
Tak chętnie za nos wodziła nas wspólna rozmowa
Chociaż przekrzykiwaliśmy się w innych językach
Jak uroboros w burzliwym cyklu ciągle od nowa
Kolejne wyładowanie na już przepalonych stykach

Między palcami ucieka co w wierszu próbuję uchwycić
Bo ze wspólnego losu ostatecznie i tak zawsze zostają nici
Ariadna tu nie pomoże; kolejny raz się nie otworzę
Oswoiłaś mnie tak dziko, że nie widziałem kiedy zdjęłaś obroże
Wszędzie można szukać znaczeń - jedynym jest ich bezcelowość
Nie łap za ręce, a już na pewno nie trzymaj za słowo
Jeśli nie za włosy, to czas pociągnąć za klamkę
By zamknąć wczorajsze rozdziały
które łez już nie warte
    

**Śladami Kaja

 

 
 
 
 
                                                                            ***Dla ochłody***

Tam gdzie grudzień panował, bezlistne drzewa
ubrały się odświętnie.
Na bezchmurnym niebie jasno lśnił księżyc.

Celsjusz na minusie skrzypiał pod butami
przy każdym kroku.
Idąc, zostawiała ślady stóp na ziemi,
pokrytej koronką szronu.

Przenikliwy wiatr wdzierał się pod lichą kurteczkę Gerdy.
Drżała...
łzy jedna po drugiej spadały
na ziemię i zamarzały...

Ostatnim wysiłkiem szepnęła;
"umrę po cichu jak ptaki, które giną w niebie"
Kolejna sturlała się po twarzy, ginąc w srebrzystości.
Jej łzy miały roztopić serce,
a one zamarzały upadając na ziemię.

Była bardzo zmęczona, najchętniej usiadłaby gdzieś,
by odpocząć.
W oddali zobaczyła światełko.
Przyspieszyła kroku... Otwarła drzwi.

Cudowne ciepło otuliło ją niczym
szal .
 

Epilog - Tak Zostało

Poszłaś już w niepamięć tak jak nasz ostatni taniec
Odszedłeś już na zawsze, pogrzebowe marsze
Z nikim już nie walczę, odnalazłem wreszcie spokój
Posłuchałem głosu, bym się nigdy nie bał losu
Nie istniał żaden sposób inny niż jak róża dojrzeć
światła w mroku, łez w mym oku, schowanych na widoku
Przesłanek, że przestanę, płakać przez te sprawę
Miejsce stałe, drogi różne, w miedzyczasie znowu bluźnię
Na siebie, bo na kogo? Po co wierzyłem słowom
pokochałem na nowo? Tak szybko? Macha mi za szybką
przeszłość, nagle przeszło mi
otwarte drzwi, do lepszych dni
przespanych nocy, więc przestanę - dosyć
płakać za tym co nie warte żadnej łzy
Karma wraca więc nie straszą martwe sny
Odszukałem złote "Ja", zgubiłem szare "Ty"

Niech tak zostanie, niech tak zostanie

na końcu czekała skrajność

uśmiechy na twarzach w zrozpaczonych sercach
tysiące słów
żadnej rozmowy

krótka długowieczność
gdy wokół ulotność - jedyna stała
zamarznięta dłoń skierowana ku Tobie
Twa skóra jak pochodnia
Dotknąłem
i siedzę poparzony

to coś nowego
oddychać swobodnie
to coś nowego oddychać
własnym życiem

słodycz na ustach
to gorzkie wspomnienie
Ty jak nurt rzeki
a ja dałem się porwać

Czasem trzeba zawrócić
bo na końcu czeka tylko skrajność

niech tak zostanie

Przeszłość
jak zakopany skarb
którego nie chcę odnaleźć
niczym kwiat, który podlewałem
z uwielbieniem i zamiłowaniem
aż zwiędł

szukałem ciepła
ale ogień chce tylko nas strawić
i nigdy zrozumieć
nie tak łatwo stracić czas
jak stracić siebie

ideał słów, niedoskonałość czynów
fundamenty wiatrem rozszarpane
promienie słońca cieplejsze
gdy nie przysłaniasz swoim cieniem
niech tak zostanie

Kapelanowi Stanisławowi

Czcigodny księże Stanisławie, drogi kapelanie,
Ogarnia mnie wielki żal i szlochanie.
Byłeś skromnym i cichym człowiekiem z wielkim sercem,
Więzionym na Syberii stalinowskim jeńcem.

Na Syberii poznałeś wartość kromki chleba,
Tam też powołał Pan rodziców do nieba.
Starsze siostry się Tobą zaopiekowały,
Miłość do Boga i Ojczyzny wlały.

Po dalszym pobycie w Krasnodarskim Kraju,
Wróciłeś do Ojczyzny z tego niby raju.
Odbyłeś trzyletnią służbę wojskową,
I rozpocząłeś nową karierę duchową.

To Bogu złożyłeś śluby przed ołtarzem,
Zostając wspaniałym człowiekiem duszpasterzem.
Jaką tylko parafię objąć tylko miałeś,
Tam miłość i Bożą prawdę tylko siałeś.

Jako Sybirak znający losy rodaków,
Wstąpiłeś do naszego Związku Sybiraków.
I tak zostałeś naszym kapelanem,
Wspierając Związek swym duchowym stanem.

Przez blisko 60 lat swojego kapłaństwa,
Chrzciłeś dzieci, błogosławiłeś małżeństwa.
Podkreślając, że najważniejsza jest tylko ta droga,
Która na końcu prowadzi do Boga.

Dziś się skończyła Twoja ziemska droga,
I właśnie stanąłeś przed oblicze Boga.
Niech dobry Bóg na mocy swego Jestestwa,
Przyjmie Ciebie dzisiaj do swojego Królestwa.

Pamięci ks. Prałata Stanisława Pająka kapelanowi wałbrzyskich Sybiraków
Kwiecień 2023r.

   

chłodny czerwiec

zgubiłem Cię jak trop w deszczu
a wiatr uparcie wywiewa Cię w przeszłość
mej apokalipsy nie zapowiedział żaden z jeźdźców
przynajmniej znaki na niebie ułożyły się w jedno

z czasem wszystko nabrało lepszego smaku jak wino
i gdy już z sercem z kamienia uczyłem się żyć
ono nagle zabiło

już zawsze będę

Odpuściłem
jak urwany sznur na krtani w zaciśniętej pętli
Pod skorupą żółwia schowałem powody, dla których jestem miękki
Lekkie kłucie w sercu, gdy w samotni czuję się jak w pełni
Odpuściłem
sobie przeszłość, lecz już zawsze będę tęsknić

Zanim zmierzch zapadnie


Pogoda będzie poprawiać się z upływem dnia,

biednym i bogatym zaświeci to samo słońce.

Jedynie zachód podsumuje i zyski i straty,

uświadomi nam, czy możemy spokojnie zasnąć.

*

Adoracja


W adoracyjnej ciszy
Do otwartej duszy
Chrystusa przyjmuję

Wygasają myśli
Pokój w sercu czuję

.

kochać mniej

Słucham Twoich oczu, i gubię słowa wyrzucone z ust
Polana z różową trawą, słońcem, i morzem burz
Świadomy otoczenia, potrzebuję się wycofać w cień
Więcej się uśmiechać, śmiać, i kochać mniej

Skruszone lodem serca, co nie chcą już bić wcale
Koszmarne dni, co uparcie brałem je za sny stałe
Moment, w którym radzisz mi, żebym ruszył dalej
A ja nie pamiętam, kiedy ostatni raz się zatrzymałem

Otoczeni uniwersalnymi radami, co nikomu nie pomogły
Pozwolić Ci iść swoimi śladami? Piekło bez modły
gdzie ogień pali serce, aż zostanie wspomniany lód
Stoisz u wrót rozdroża dróg, może któraś wynagrodzi trud
a przecież nigdy nie było tej prawidłowej

dojrzała miłość

wieczór niespokojny w towarzystwie uniesionych słów
ze zbliżającą się niewyspaną nocą
mieszają w pewności obranych celów przyświecając złu
zwątpienia w strachu się złocą

rano jak zawsze zjedzmy wspólnie śniadanie
drobnymi gestami potwierdzę ci swoje oddanie
 
tylko tyle

z okna zaatakują nas promienie słońca
a na twojej buzi zagości uśmiechająca się postać

aż tyle

Ostatni raz

Coś wchodzi mi do głowy
Szepcze mi "na Ciebie już czas"
W pokoju ciągle zasłonięte zasłony
Trudno jest złapać balans 

Uśmiecham się. To mi pozostało
Światło powoli we mnie gaśnie
Nadzieję mam moje odejście nie będzie bolało
Może ktoś ostatni raz uściska

Święty Mikołaju !

Kiedy byłem dzieckiem, przed zesłaniem w kraju,
Zawsze marzyłem o Świętym Mikołaju.
By mnie odwiedził, przyniósł prezenty,
On wszystko może, on przecież Święty.

I tak się działo przez latek sześć,
Do zimy, w której nie miałem co jeść.
Wcześniej nas wieźli w bydlęcym wagonie,
W którym nie jeden Polak, z żalu w płaczu tonie.

Rodzice stracili dorobek swego życia,
Nawet nie wzięli nic dla mnie do picia.
Kipiatok tylko rozgrzewał moje ciało,
Nie rozumiałem co się wtedy stało.

A działa się zbrodnia na polskim narodzie,
Męczonym na Syberii w zimnie i głodzie.
Gdzie byłeś wtedy Święty Mikołaju !
Kiedy pragnąłem wrócić do kraju.

Marzyłem byś przyniósł mi bochenek chleba
Całej rodzinie bardzo nam go trzeba.
Died Maroz nas tylko codziennie odwiedzał,
Ale zawsze daleko od pieca siedział.

Już nie chcę siedzieć w tym „raju” droga mamo !
Ty pewnie również pragniesz to samo.
Spełnij dziś moje życzenie Święty Mikołaju,
I pozwól nam wrócić do polskiego kraju.


Złudzenie


Gdy skrycie pojawia się złudzenie -
poukładałem swój prywatny świat,
wtedy także powraca świadomość -
brzmi to... jak niefrasobliwy żart.
 

*    *    *

Trudna prawda

 


Głosu sumienia nie wyciszę.

Prawdy nie zakrzyczę.

 

Nauczyć się  pewnie muszę,

żyć w prawdzie trudnej do przyjęcia, 

że piękne lecz kruche jest życie -

przemija jak mgła poranna,

w blasku słońca tuż po świcie.
.

 

.