Naiwność zadaje ból

Wiatr porwał krzyk

rozszalałe emocje

niczym pijany gniew

paraliżują

 

proste skromne serce

porzucone dla

świecidełka

 

puste spojrzenie

wymierza sobie karę

 

drażni szept w głowie

- jesteś winna

 

rusztowanie gotowe

kat czeka

pora na szafot

serce gotowe?

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Moja Przyjaźń

Muskają mnie płatki Skrzydeł Anioła

Delikatnym Tonem Pocieszenia

Ocierają wrażliwe Łzy z mej Twarzy

Podnoszą mnie Twoje słowa na Duchu

Choć wystarczy że Jesteś

Tak Po Prostu

 

W bezinteresownym momencie

Byłaś, Jesteś, Będziesz

Zapalam Tobie w Podzięce

Kolorowe Szaty mych Ubrań Duszy mojej pozłacanych

niespotykanej Wdzięczności

 

Zmywasz mi z mej Twarzy Cierpienia, Problemy

Oczyszczasz swymi kroplami rosy

z swego aksamitnego Serca przynosząc mi Ulgę

Z Tobą jak ptak jestem ten lekki, i jak ten Orzeł Mocny

Rozwijasz mi ponownie Radość jak dywan Zieleni Nadziei,

I odganiasz złe wiatry, i siły złych mocy, słabości, goryczy

 

Muskasz mnie Pocieszeniem, Dotykiem Aniele Wspaniały

Jesteś jak Cichy, Piękny Anioł, który zawsze jak zapominam jak latać

podtrzymuje mnie, i dodaje mi skrzydeł

Muskasz mnie swą Dobrocią ?, nie pozwalasz bym zatonął

w bagnie okropnego smutku.

Wynosisz mnie na powierzchnię Radości ?

I choć trawa, i Przyroda bledła by wokoło

Ja z Tobą Moja Prawdziwa Przyjaciółko zawsze mam wesoło ! ?

 

 Dziękuję…

Za wszystko !

 

Gdzie w człowieku brakuje człowieka

Wczoraj,
o niemal identycznej porze,
w niemal identycznym miejscu,
pamiętam - powietrze pachniało bzem,
a ludzie szeptali romantycznie.
Dziś już,
choć data miejsca zachowana,
widzę - niebo płacze deszczem,
a zgrzyty zębów i łamanych serc słychać na drugim końcu miasta.

Dobry Boże!
Spójrz tylko!
Cóż za wachlarz człowieczeństwa.

Gdzie w człowieku brakuje człowieka.

Grzech nie ma imienia zaś różne wcielenia

Nie wybaczą gdy zobaczą

uśmiech na twarzy

serce szczęśliwe drażni

karać gotowi

 

szabelką ciach

i głowa spada

równość panowie i panie

równość kroczy.

Instynkt zawiódł

Posępny dźwięk zegara

drażni

wybuch wściekłości

całkiem przyjemny

 

żyła wyobraźnią życia

choć argumenty błędu

mocno stukały

w naiwność

 

mizerna ambicja

przeniknęła serce

radość życia

przestała istnieć.

Pora

Już czas się skończył

Dla niektórych panów,

którzy jeszcze uważają się, 

za twórców i ułanów.

Lecz już nie dadzą rady- drepcą w miejscu

szukają zwady i poklasku wśród

     ludzkiego sumienia

     lubią być widziani, 

    ,jak to niegdyś było

GDY SIĘ  SWOJE GNIAZDO WIŁO.

    No, cóż i pora ma swoje wymogi,

ODEJDŹ  - jak nie jesteś  już tak drogi

      i przeszłość rzuć pod nogi,

Wszak wiesz, że  WIOSNA daje nadzieje,

Bo otwierają  się inne, nowe dzieje.

 A  ZIMA zastoje przynosi i sen błogi wnosi.

     TAK WIĘC ZANIM SIĄDZIESZ  NA RUMAKA

      ZASTANÓW  SIĘ, BO PORA DLA CIĘ 

         NIE JEST JUŻ    T A A K A .....

Złośliwość losu

Pijany szczęściem

poczuciem własnej potęgi

był bogiem

o naiwności tyleż

co rozumu

 

okrucieństwo trzeźwości

wbiło szpadę

z uśmiechem Mefisto

szczera zbrodnia

 

mały nie zawsze

dużym zostaje.

Znalezione gdzieś

I tak oto nowe rodzi się życie.

 

Szara myszka

Jędzą nie była

szanowała życie

kochała pracowała

sumienie u konfesjonału

oczyszczała

z pokuty duszy i ciała

nauki pobierała

a i tak niewiele od losu

dostała

mijały dni miesiące

płynęły lata

wszystko na próżno

niczym jej życie

nie wyróżnia.

 

 

 

 

 

 

 

 

W OGNIU RADOŚCI

 

Na horyzoncie

choć jeszcze niewyraźny

W pięknej palecie barw

miłosnej, słodkoźródlany

Falujący do góry Marzeń

Przyspiesza, i przyspiesza

Wieje niewidzialny

Położyłem się na jego płaszczu Szczęścia

Okryty, całuję jego usta -

Jakbym chodził leciutko

po jego aksamitnej twarzy

Rozpalony -, odpoczywam

W nocnym zmroku z pochodniami

Wije się do mnie jak dobry pożyteczny ślimak

 

Klepsydra czasu staje się różowa

A moja mina z nią ogniami radości

Wysoko w wyżyny uradowana powstaje.

Tyle czasu , barw wydarzeń

znów czekałem

Rozpalony w ogniu Radości, -

przeniosłem się w Kosmos Szczęścia

I wyjeżdżam jak w pięknym śnie

w ogniu Radości,

Trzymając w dłoni swego Losu AMULET

tego co dla mnie teraz najpiękniejsze ! 

Nieszczęsna apostrofa do Naiwności

O naiwności!- Me utrapienie.

Czemuż taka niewinna i straszna zarazem,

Dobrze wiesz, że nie będę z nią razem.

A Ty- romantyków zguba, złudne dajesz marzenie.

 

Serce me!- niczym kwiat róży, gorejące,

Bez Ciebie życie 'niestety' niemożliwe,

Jednak przez Ciebie gorzkie i dotkliwe,

Sił mi oszczędź! Wszak ciało i dusza gorące, jako barwne pustynne słońce.

 

Niewiasto!- Serca mego klucz,

Twe barwne lica, lśniące, cudowne włosy,

Ust twych dźwięk, chóru anielskiego głosy,

Rembrandt'cie!- Przykład Ci daję! Ty mnie cudne kobiety malować ucz.

 

Ach! Jak Batszeba w kąpieli- piękna, urokliwa,

Wyjaśnij mi malarzu, twórco wspaniały,

Ile te męki i cierpienia będą trwały,

Kiedy za tę miłość nieszczęsną dojdzie kresu ta kara straszliwa.

 

Cierpienia młodego Pustelnika

Mickiewiczu! Gdy to dzieło przeczytałem po raz pierwy,

Istoty tego dramatu nie zrozumiałem,

Lecz i ja w miłosnym cierpieniu się zabłąkałem,

 Uczucie do niej duszę mą pali i szarpie za nerwy,

 

Dziewiąta godzina- miłość i uczucia,

Mówił o teorii "bliźniaczych dusz",

Po śmierci razem, lecz za życia nędzny kurz,

Jej drugim rodzajem zgniję, młody, bez obycia,

 

Dziesiąta godzina- świeca zgasła,

Rozpacz odrzuca marzenia w cień szkaradny,

Już się mną bawić nie będziesz, "puchu marny",

Na emocje się targam, wtem Bóg anioła nasłał,

 

Jedenasta godzina- czas przestrogi,

Niech znikną frasunki, proszę o pokutę,

Lecz jej nie będzie, serce na ziemi zakute,

Znikłeś, zniknę i ja..Gustawie mój drogi.

Skrzydlate lica

Rozwijam skrzydła każdego poranka.

W zdumiewającej toni rozbłyskujące lica.

Patrzą na mnie.

Cienko szepcząc, to nie ja.

 

Wołają i w zdumieniu mym patrzą na nieboskłon od strony Ziemskiej.

Widzą skrzydlate niebo Aniołów.

Co po nieboskłonie pędzą i krzyczą: Chodź.

Teraźniejszością się zachwycając.

 

Po niebie fruną jak nieziemskie stworzenia.

Jak nieba ptaszyny.

Co zdumiewające lice widzą.

Krzyczą: Chodź. Bo już nie wiedzą.

 

Rozbłyskujące grzmoty po nieboskłonie.

Tamci już uciekli.

Błysku grzmoty co dotykają Ziemi.

Doskonale się czując.

 

Trendy co Ziemskie w niezliczonej toni.

Odbłyskujące dalej lica.

W tradycji swojej widziane i widniejące na ziemskiej tafli wody.

Widzą Anioły latające.

 

Jeden z nich owinięty w kłębek skrzydeł.

Uchronił się jednak przed grzmotem rozbłyskującym.

Ziemskie Anielice co po ziemi stąpające w zdumieniu swoim.

Bo ten wielki co licami swoimi widniał na tafli wody.

 

Widział, słyszał i w zdumieniu swoim.

Uchronił się przed grzmotem.

Tym samym chroniąc Anioła owiniętego w kłębek swoich skrzydeł.

Lice jego ukazały władzę jego.

 

Że aż mógł wznieść się ponad obłoki.

Chroniąc tym samym żyje jego.

Anioł rozgoryczony, rozwinął swoje złote skrzydła.

Posypując miliardy złotych monet.

 

Facet widniejący na tafli wody.

Był jednym z nielicznych.

Widział ten cały spektakl w swym życiu.

I od tamtej pory był najszczęśliwszym i najbogatszym.

 

Facetem, który mógł widzieć.

Tylko to co nieliczni.

W końcu był w owym momencie nad wodą.

Co w swym sercu skrywał tego nikt nie zdołał się dowiedzieć.

Jestem milionerem

Jestem milionerem, zarabiam krocie.

W kieszeniach mam stówki, taki jest mój nawyk.

Co dziennie z kieszeni wypada stówka.

Pracuje po osiem godzin, w kieszeniach nie mam złota.

 

Ciągle słyszę przeciwko mnie będziesz biedny i niedorzeczny.

A ja widzę, że jestem miliarderem.

Nie ma w mych kieszeniach złota.

Wypadają ciągle przez różowe kieszenie.

 

Pracuję po osiem godzin i tak co dziennie.

Inwestuje, zbieram i się w mych marzeniach zamykam.

Do przodu tak brnę.

Ciągle mi brakuje ale się nie zmieniam.

 

Trzy, po pięć, dwa po dziesięć.

Jednak życie nie doskwiera mi.

Co słyszę tego nikt oprócz mnie nie wie.

Co widzę, tego nikt nie widzi.

 

Puszczam strzały z telefonu, nic nie zmieni mnie.

Jestem miliarderem co po większej ilości godzin pracy.

Szczęśliwie wraca do domu.

Nie widzę tego co inni, widzę swoje przeznaczenie.

 

Jestem w tym zanurzony.

I jakby tak wydać miliona mógł.

Trzeba by bo to życie nie dostatnie wiódł.

Zero kompromisów, zero natuzinowanego złota.

 

Bo to papierek miliarderek.

Fascynacje, kompromisy, złości i frustrację.

Miliarderek i zero sprzeczek.

Utajone mentalności w mej okrągłej głowie.

 

Reaktywacje co w życiu zmieniły mnie.

Uznania, miłości, przyjaźnie.

Zdumiewam się milionem.

Nie wydaję już tak jak kiedyś, by wieść życie niedostanie sponiewieram dużo, krocie.

 

Zbieram, zdumiewam, fascynuje się, widzę, słyszę i to nie boli mnie.

Trzynastego dnia w południe.

Gdy słońce świeci nad horyzontem zdarzeń.

Promienie odbłyskują, zmieniają tor.

 

Ja idę dalej tą samą drogą, jestem milionerem lub miliarderem.

Jedna wielka niewłaściwa.

Co swe kręgi zamyka.

Trzeba tak w kółko by nie popaść w desperackie brzemienia.

Intryguję mnie, znieważa mnie.

Pięć złotych monet.

Które rzucam podzielne do rzeki i studni, wypełnionych szczęściem.

Te szczęście wznosi mnie, przenika mnie.

 

Skrzydlate plecy co w niewiedzy.

Unoszą 8 godzin.

To skrzydła Anioła.

Mentalności już brakuje mi.

Pustynia

Złudzeni hipokryzją

i morałami

pojedynek ze sobą

padając na łup

gorzkich refleksji

 

pustynia egoizmu

unicestwia dobroć

pozory człowieka

na miarę bohatera

windują opryszki.

 

Wątpliwości

Skrywamy serca

bojąc ran

 

a prawda kłamstwu

z odsieczą przychodzi

czy uwypukla dramat

 

co wybrać

gdy prawda boli

a kłamstwo łagodzi

 

tylko łzy prawdziwe.

Okowy miłości

Gdy spojrzenie niedyskrecją

a zewnętrzne powaby

płoszą przebłysk cnoty

w niełasce rozsądek

 

upokarzająca wrażliwość

obawa występku

oddaje cierpieniu

bezgraniczna duma

 

przewrót w duszy

rysuje oczom życie

pełne konwenansów

szablonową miłość.

 

Wstręt do własnych zalet

Namiętna miłość

czy dopełnienie obowiązku

nieskazitelność myśli

kłóci z pragnieniami

 

wstał księżyc a z nim

majaki wspomnień

nękały wrażliwość

na własne błędy.

Jest tylko ten.

Tyle jest narodów na świecie.

 Tyle języków obcych jest.

A ja znam tylko jeden, trochę zabrudzony

Ale czysty, bo ojczysty.

    CZY ZNASZ LI TEN KRAJ.

Jestem jak ten wędrowiec na tym globie

 W marzeniach wędruję sobie.

 Niekiedy spoglądam w tył, lecz coraz rzadziej

chwytam ten rytm.

Chcę się zapoznać z innym obrazem na tej ziemi,

 nie być pod presją ani rozkazem.

Chociaż błądzę czasem, lecz miłością do niego

oczarowana i czuję się spełniona i zadowolona,

bo coraz to inne znajduję podniety, 

które otwierają mi szerokie i fascynujące zalety.

    JEST TYLKO TEN  I ŻADEN INNY !!!!

      "   ZNASZ LI TEN KRAJ "

To poznaj go.

 

Nie można

Nie można każdego dnia

wracać do przeszłości, bo

można się zagubić w tej dawnej

 rzeczywistości, wspaniałości ?

    Pamiątki pozostaną, położę je na komodzie

     spojrzę na nie od czasu do czasu,

    to może sen mnie prędzej zmorzy.

    Przecież nimi nie będę ścieżek brukować,

    bo same potrafią sobie nową drogę

    życia budować.

    Przez pustynne tereny razem z wielbłądami

    nie będę chodziła z Nomadami.

Mój umysł nie jest pustynią,

 lecz pełną uroku wyżyną

 i dlatego pamiątki i wspomnienia

 umieszczę we właściwym okresie

 na najwyższej półce na tarasie.

    Tak się żyć nie da

    aby wspomnienia sięgały nieba.

   A  JEDNAK ??