Trwanie w milczeniu
niewzruszony na szyderstwa
pomówienia krzyki
jak stal zastygła z węglikiem
spieczonym twarda
w postanowieniu zwykła
cisza eter wypełnia w przestworzach
tam gdzie nie sięga
umysłu mowa codzienna
strawa dla uszu w pluszu owinięty
miękkim kokonem przezroczystym
dla serca skupienia
zapalam w nim płomień światła
boskiego milczenia
źródła szmer usłyszę wtedy
gdy ciało nieposłuszne
w nielogicznej wibracji ustanie
mojego zwątpienia
wysiadł bym na pierwszej lepszej
stacji lecz wiem
nie czas wysiadać bo ciągle goni
pędzący stukot kół
ściskam w dłoni bilet choć końcowej
stacji nie znam
i kiedy zagrzmi moje wołanie dokąd
jadę odpowie mi cisza
na moje pytanie