Oczy przeczytają
co ręka napisze
ustami wypowiedziane słowa
podyktowane umysłem
serce szeptem podpowie
od niego wysłana iskra
bo On jest słowem
Oczy przeczytają
co ręka napisze
ustami wypowiedziane słowa
podyktowane umysłem
serce szeptem podpowie
od niego wysłana iskra
bo On jest słowem
Wyrwany z kaloszy
gdy chodziłem po wodzie
deszczu urwanej chmury
zwanej potocznie kałużą
zabezpieczenie przed
zamoczeniem stóp
jest skuteczne dopóki
dopóty nie ma dziury
lub z kaloszy właśnie
coś nie wyrwie znienacka
uniosła mnie na wysokość
pierwszego piętra myśl codzienna
czemu kropla natury tak drąży
że do szpiku kości przenika
zimnem życiodajna kruszyna
usechł by nawet kaktus
bez jej pocałunku namiętnego
choć tak rzadki to przywilej
na pustyni uczuć pyłu
wzniesiony świadomością chwili
w teraz jestem bez jutra i
wczoraj przeminie a kalosze
biorę pod pachę idąc chlapię
jak dziecko szczęśliwe
rozpryskuję tą chwilę
zapomnienia że katar murowany
niech z nosa kapie niech nos flika
ważne że oczy wyschnięte
od ciepłej herbaty z cytryną
od mięty choroba znika
serce na przeszłość mam
chyba zamknięte
Otwierając oczy
łapie haust światła
przepływa prądem
od źrenic do dużego
palca stopy i z powrotem
obumarłe nadziei komórki
budzą się do chcenia
westchnienie z wydechem
złe zabiera wspomnienia, wiatr
północny zimny
krew zmroził i ciało
do szpiku kości , odejdzie
ciepło niech się rozgości
zakwitnie ten przebiśnieg
on taflę lodu skruszy
tyle wiosen za mną
przede mną nie wiem ile
to wie promień złoty
rozpali moje serce
nadzieję swą roztoczy
bo jutro przecież wiosna
przeniknij proszę nawet
przez zamknięte moje oczy
W samotności gasnę jak świeca
której knot dotyka ostatniej
kropli życiodajnego wosku
spalanie jest stanem codziennym
tak oczywistym i niezmiennym
topią ostatnie śniegu lody
bałwana ciepła promienie
wystawionego na wiosnę
nadzieja która daje światło
wypalona została
do mroku się skłania
by dotknąć z miłością
rozstania , ostatnią kroplę
w wosk zamienię , gasnę
łza kiedy na knot spadnie
nastanie ciemności milczenie
wołać Boga o przetrwanie
może zostać w niej na zawsze
oczy od światła ślepną
otwierać je po co
samotności napiją się do syta
w bezkresie żalu i rozterce
gdzie jesteś wiosna spyta
w jesieni moje zachodzące serce
Gdzie spotykam Boga ?
myślałem że w wielkich salach
pełnych przepychu majestatycznych
budowlach tak wielkich jak On
pachnących starością
zbutwiałego drewna i gorzkiej historii
wypłakanej na marmurze
wiekowego kamienia
Gdzie spotykam Boga ?
myślałem że w błękicie nieba
po którym chmury skradają się
białe koty na wierzchołki gór wskakują
by napić się śnieżnego mleka
Gdzie spotykam Boga ?
myślałem że na zielono żółtej łące
usypanej miodowymi mleczami
w motylowej pijanej wędrówce
targanej niestabilnością pogody
Gdzie spotykam Boga ?
myślałem że w rozbłysku jasnym
który swoją mocą i potęgą
rozdziela horyzont
na dwie nierówne połowy
Gdzie spotykam Boga ?
myślałem że w drugim człowieku
w ciepłych dłoniach w dobrym słowie
w uczuciu nietrwałym ulotnym
Boga spotkałem w samym sobie
w spokoju bijącego serca
kiedy w ciszy mówi do mnie
JA zawsze jestem w tobie