kim marzył by sobie przepyszny ptaszyna
podnosi się główka niczyja to fartuszku
czy mógł się zlitować co powie z wianuszka
czterolistna puszka
czy sosna jest długa jak rzeczka
zaprowadź swoje z kozak
błądzi się chwytając z orzeszka
w chwili
Dawid "Dejf" Motyka
Ciężko oddycha
Ciężko topi się krew spod tlenu powściągliwości cieniem spowija smutek łzy co dudni jak bicie Serca spod morza
które jednym tchnieniem wydobędzie same wspomnienia
smutek morza smutek
Oddycha, lecz widzi mniej detali
spoglądając w stronę w oddali
widząc co potrzeba szukać
czy to moja córa?
Nie to księżniczka, która przyszła cię uratować
na swoim płomieniu z rumem zapomnieniu
Sercem szuka
dotykiem wzrusza
podnosi poduszkę mowa duża
usłucha?
czy słyszy ten lot
Dawid „Dejf” Motyka
Z każdym stawianym krokiem, szukając ciebie nazajutrz okiem, tak teraz pod strzechą z oddechem, i ptaka śpiewem, werwy obłokiem, szukam u Matki siebie, spełnienia moich wszystkich lat, barw odkrywanych namiętnym natchnieniem, bo jesteś mym czystym westchnieniem Tatr i Mórz wejrzeniem, na cały letni czas, i z wiosny obudzeniem stokrotki - tym co zerwie twoje mienie - ten jeszcze jeden raz, by z trawy kwiatkiem się stać, bez buta i pończoszek na boso zgrać, i trwając na czworaka, próbuje znów unieść co budzi do zmysłów młodego mężczyznę, dawnego chłopaka, i leżę - Króluje i szlocham wspomnieniem - cuduje, i ciebie Kocham, cały wielbię, lecz czegoś nie w pokarm, to jest gdy nasz ten las wariuje, i nagle staje się krach, gdy sedno buduję, a czapki bez gruszek nie widzę, bo jestem na jawie
a Ty tam
Z każdym okrzykiem od wewnętrznych burz wywołuję, Twym wycałowanym policzkiem od końca podkochuję, do ust kąta i kącików docierając, wyszeptanych zbereźnych uwolnień do ucha u kotka z Mą Mamą, a tam zmiotka, to mówi zarys Nas - co wiesz, w którym utworze jest Twój blask, przestając być dźwiękiem, a zaczynając grać wierszem poety, na ten jeden jedyny bal, spotkanych marzeń, zwieranych, co kocha się całym sobą jeden jedyny czas, i trwałym co zabiorę do siebie na zapas, i zasieję na ziemię, a później tym niebem po ślicznym uśmiechu namaluję, co pragnie w mym dzbanu ku wzruszenie, by ciągle kosztować się i dalej Kochać wiecznym zbłądzeniem, od sopranu i w barytonie, do czasu schodzenia gdzie basu brzmienie, zatrzymuje się ten jeden zegar, co bije, i przestaje mierzyć Bach, lecz rośnie dumnie jak młode drzewo, gdzie las
i jest mi żal
Z każdym nowym dotykiem fizycznych abstrakcji łykiem, zaczynam odbierać - mi sensu nadane znaczki dla koperty co śliny nie ma i wody, bo susza dla ochłody, i listu staranie, bo pióra nie utrzyma w ręku ma cierpkość, a Twój realizm nadzieniem i płaszczem był sennym natchnieniem w mej minie, na czas, to z tobą na rękach się kręcę w tym polu gdzie sad i wiszą jabłonie dostojnie, zbierałaś je i prosto z drzew jedzone, co świeci wonnie - jesteś - spłodzone
I teraz za każdym razem, gdy szukam Cię w mojej pogodzie, zabiera mi rok grad - bo jestem znów w głodzie, bez smaku zjadając co mam, pusty list i mak
ciągle obumierając tu pisz i pisz
i pisz pośród bzów i Dusz, szukam otulenia barw płatków wszystkich kolorów róż, i sprawdzam gwiazd namiastkę pozostałą żywych jak Cały Twój Świat - namalowanych w mych wszystkich snach, co trzymał pędzel, i kto pisał piórem, i był z Królem, i jeszcze z atramentem, jak młody motyl ten pierwszy raz pofrunie - do Dziecka płaczu z deszczem w podzięce glebie, by obrodziła i czeka, bo ryczy las, od nieudanych ciast, to skaczesz tu i tam jak konik polny, którego masz - bo jest wolnym
Ten pejzaż miast, co w nocy znów zgasł, tli się w mej dłoni
I jeszcze raz, na omacka o Świecie zasypanych przebiśniegów w płatkach, mieniąc się puchem od zorz polarnych Jeleniom, rzuconych sianem pejzaży, i o zachodzie zamyślonym schodzę - bo nie wiem gdzie, gdzie jestem i marzy - spokojnie, a kominek zgasł, bo nie było komu grzać, zamykam się i kocem Jelenie
i szukam niewygodnie jak pająk kąta do zbudowania własnego kącika, zamiast dłoni na pocieszenie, którym się staje, zjadając szczaw w podzięce za ukojenie i Was
i widzę jeszcze, jak ptak co frunie i pielęgnuje małe pisklę, choć nic nie oddaje i nic nie buduje, ma Matkę w podzięce Zwyciężając idzie w siłę - zbuduje mienie
i zakładając czapeczkę to ja,
który jest i mnie nie ma
jestem jak zając
w klatce zjadając - marchewkę
niczego się nie da więcej
choć mam tyle traw
i mak na łące w zieleni, szukając w fiołkach poruszeń
zaczynając ponownie siać i później zbierać
by dać
słuchając muzyki z oddali, którą przyniósł znów - uszczypliwy wiatr
z mojej fali
jak z za dawnych lat
Dawid „Dejf” Motyka
Płomienne kamienie w ustach mięli
wesołe witraże o grób dopięli
od dawna do dziś góry zsuwają
Bezbronną nić tułaczki się stają
Swój Świat oddalił się im powrotnym
Następstwo miasta budowy pomsty
Niewola się głośno lamentem zakrada
Zatrważa o krzyż faulem wieczna narada
kara
kara dziewicy chłopaka
Dawid "Dejf" Motyka
stróż co siedzi w piedestale gwizd
smażalni pomidorem parkany najeżdża z facebooka
kamienne brzegi rozerwanych garniturem
przebrzmiałe telefony zasypanych kwieciem
lichtarzy dokropionych papierowym obrusikiem
dzikich naznaczeń sierpu waleniem w koce
żyrant suszony zamiatanym młotem
rośli ciuchci bez nawozu i stół
wręcz co ciągniki wraca w buli
biały liść gdzie lity różaniec
Dawid "Dejf" Motyka