Walc na cztery ręce

Jesienne słońce gubi swe promyki
skacząc po palcach twoich smukłych dłoni,
kiedy klawisze zmuszasz do muzyki,
i biel za czernią, czerń za bielą goni.

Wśród złota klonów i buków czerwieni
błyska jak iskry lecące z ogniska,
melodia naszej, kochana, jesieni,
co tak daleka niby, a tak bliska.

Czasem przeleci nić babiego lata,
jak refren znanej od dawna piosenki,
co w życie nasze uparcie się wplata,
jak owe nuty zrodzone z twej ręki.

Zda się, że muskasz jedynie klawisze,
a lekki dotyk jest jak wiatru powiew,
co się w wiszącą wokół wplata ciszę,
kiedy siedzimy tak głowa przy głowie.
 
A z instrumentu rozbiegane dłonie
wydobywają to co czuje serce.
To co w nas jeszcze dziwnym ogniem płonie.
Tę naszą miłość. Walc na cztery ręce.
Czytaj wiersz
  1148 odsłon

Operacja

Dostał się do szpitala z pewnej małej wioski
uczciwy płatnik KRUS-u , Józek Malinowski
Dokoła piękna wiosna, wszyscy poszli w pole
a on nie, on jest chory i leży na stole.
Zaszkodziła mu pewna obfita kolacja.
Postawiono diagnozę. Będzie  operacja.

Więc leży na tym stole na wszystko gotowy
i słucha jakie wokół toczą się rozmowy.
Anestezjolog najpierw szepnął tak niechcący.
Wypadało by sprawdzić czy pacjent wierzący.
Jest u nas od niedawna ten kapelan młody,
poproszę by mu zrobił test święconej wody.

Źle wygląda rzekł chirurg, widzę to po minie.
Może to gej, a może ma geja w rodzinie.
I tu nagle przy stole zaległo milczenie,
bo po chirurgu widać, że ma obrzydzenie.
Zaraz  twarz mu pobladła, zatrząsł się okrutnie
i rzekł, że zamiast wyciąć to raczej mu utnie.

Patrzy Józek a nagle podeszła do łóżka
ponętna młoda siostra instrumentariuszka.
Schyliła się aż piersi jej przeszły do zwisu
i wyszeptała „Cóż to, nie lubimy PIS-u”
Anestezjolog na to, to tnijcie na żywo.
Nie usypiam komucha. I poszedł na piwo.
 
A chirurg co przed chwilą miał dyżur w przychodni,
spokojnie ostrząc skalpel na pasku od spodni
mruczał to w tę, to w drugą przekrzywiają szyję.
Nie przeżyje, przeżyje, nie przeży…, przeżyje.
Józek go niby słucha a niby nie słucha
w końcu się zdenerwował, wziął i oddał ducha.

A lekarz lancet podniósł  bo mu się zdawało,
że tam jest dusza jeszcze, a tam tylko ciało.
Tu kapelan szpitalny pośpiesznie wniósł tacę,
ustawił i odśpiewał „Requiescat  in pace”.
Czytaj wiersz
  912 odsłon

Sąsiedzi

Do jednego sąsiada przyszedł sąsiad drugi.
Przepraszam cię sąsiedzie, mógłbyś zwrócić długi.
Wszak wyznaczony termin dawno już przeminął,
cóż więc jest twych opóźnień istotną przyczyną.
Na to sąsiad dyskretnie, cicho się odwrócił,
zgiął się wpół, potem westchnął a następnie zwrócił.
Smutny morał z tej bajki wysnuć się opłaca.
Nie zawsze gdy ktoś zwraca oznacza, że zwraca.
Czytaj wiersz
  1086 odsłon

Na ryby

A gdy mi się już wszystko znudzi,
kiedy stracę na życie chętkę
i nie będę mógł patrzeć na ludzi,
kupię sobie porządną wędkę.

Ze szklanego włókna wędzisko
pełne tych gładziuteńkich przelotek.
Taki kij to jeszcze nie wszystko,
bo do niego srebrny kołowrotek,

na nim żyłka, koniecznie tęczowa
kolorami swymi niech mnie bawi,
i nie zwykła ale luksusowa,
a do tego kolorowy spławik.

Ołowiane malutkie ciężarki,
które ciągną tę żyłkę w głębinę.
Wszystko nowe i najlepszej marki.
Potem pójdę, pożegnam rodzinę

i spakuję podręczny plecak.
Parę koszul i drobiazgów parę.
W progu powiem „No to będę leciał”
i pojadę nad Wisłę lub Narew.

Stanę sobie nad błękitną tonią,
w której słońce poranne się bawi,
i zarzucę wędkę wprawną dłonią.
Potem siądę i wpatrzę się w spławik.

A on sobie zadrga, to podpłynie,
zakołysze się, to znowu stanie.
Tak godzina mija po godzinie,
a ja siedzę i czekam na branie.

A pod wodą ryby mówią „Zmyłka,
wygłup jakiś to, czy jaka ściema.
Ołowiki pływają, jest żyłka,
a haczyka na jej końcu nie ma”.

I podpłynie tutaj szczupak stary.
Blisko, żebym go z brzegu zobaczył.
Przez zarośla i gęste szuwary
krzyknie do mnie „E ty, gdzie masz haczyk”.

A ja? (spokój, nic mnie nie stresuje),
tak odpowiem na jego pytanie.
Wyciąganie ryb mnie denerwuje
i dlatego wolę wędkowanie.
Czytaj wiersz
  1704 odsłon

Modlitwa

Nie zabieraj mi Panie pogody
tak potrzebnej do życia na świecie,
jak powietrze, czy jak szklanka wody.
Jak śnieg zimą czy jak słońce w lecie.
 
Nie zabieraj mi Panie miłości
co się jeszcze gdzieś tli w mojej duszy,
łowiąc małe okruchy z przeszłości
w słowach „kocham”, „ja chcę” czy „ja muszę”

Nie zabieraj mi Panie nadziei,
że to jeszcze nie czas, przyjdzie nowe.
Że dla nowych zacznę żyć idei,
że podniosę jeszcze kiedyś głowę.
 
Nie zabieraj mi Panie tęsknoty
do lat w trampkach i przykrótkich majtkach,
kiedy wszystkie drzewa, wszystkie płoty
jawią mi się jak przecudna bajka.

Serca  Panie też mi nie zabieraj.
Jeszcze chodzi, choć reperowane.
Czasem coś w nim jak drzazga uwiera,
gdzie ja drugie, tak dobre dostanę.

Zresztą, nic mi Panie nie zabieraj.
To ci powiem, choć może zuchwale,
że kto daje a potem odbiera,
to się ( Panie… sam wiesz  co jest dalej).
Czytaj wiersz
  1294 odsłon