Na moje zawołanie,
Szlachta hołotą obrasta,
Diabeł w kącie płacze,
Nawałnicą go uraczę,
Ściana płaczu wyrasta,
A mnie pokora przerasta,
Siła i honor,
To już samobójcy,
Spuchłe rzeki, drogie chmury,
Bawią się w kalambury,
„Dlaczego” do języka przyrasta,
Cyjankiem duszę każąc,
Ćma z molem tango odprawia,
Stary kosmonauta ich pozdrawia,
Dwa aniołki w niebie,
Namiętnie pochłaniają herę,
Noc wlewa się nachalnie,
Dlaczego tak nachalnie?
O niej kilka słów napiszę,
Cyrograf krwią podpiszę,
Zatrute pióro wyciągnę,
Literową litanię okraszę,
Rossą zwątpienia a jakże,
Nędzę z głowy wypędzę,
Wychwalę bólem tę jędzę,
Biel z grymasem rozdziewiczę,
Obłąkaną modlitwę wypiszę,
Labirynt myśli przemierzę,
Zatrute światło złapię,
Rany na kartce odbiję,
A niech gnije!
Lawinę wyrzutów sprowokuje,
Oazę świętości zatruje,
Przekreślone brednie ocalę,
Ale o niej kilka słów pozostawię,
Pióro jak pielgrzym,
Domu nie znajdzie,
Boom! Hucznie rozbrzmiało,
Jego wnętrze wstydzie odleciało.
Do godności nasienia moich słabości,
W pieśniach służebnego Graala wychwalam,
Oto cierń!
Oto niemoc!
Więc złote runo aniele ci nie dane,
Do godności księżycowej wysokości,
Oświecony głos sumienia śpiewa,
O melodię się potyka,
Śliną bluzgi składa,
Bezbożną katedrę krzykiem zakłada,
Do godności malowniczej Harpii,
Prędka w locie bo szatana zdradza,
Zmierzch ze snów wygania,
Bo w mrozie szybko spada,
Do godności niewiasty z łaski Maryi obrzezana,
Ogniem podniety napiętnowana,
Niemierzalną boleść zakłada,
Chrystusowy krzemień połyka,
I o świcie ze mną zdycha.
Pod tą miłość piszę,
O nicości, na sztandarach upokarzana,
Nie czysta, nie godna,
O nicości, na łonie hańby poczęta,
Z rąk Pana na stos wydana,
Muzo żałobnych hymnów,
Ze śmiercią pojednana,
O nicości, potępiona kołysko pychy,
Arko Mesjasza ziejąca zgubą,
Stolico upadłych narodów,
Nierządnico w łożu bestii,
O nicości, pełnio niedoli napiętnowana
W sadzie Wergiliusza rozkochana,
Pokuso w bluszczu skrępowana,
Nieszczęsna sentencjo pasji,
W dłoniach mych zamknięta,
Bądź mi oddana,
Bądź w ciemności zdana.
Morderstwo w niemym kinie,
Łapczywy denat obserwuje,
Piórka stroszy, balast zwalnia,
Niewidocznie krocząc na dno spada,
Tłumy godzin przepędza,
Tęsknotą knebluje swe usta,
Tłusta kora słabości jej wysokości,
Głębokie ostrze pozostawia,
Tchórze w gonitwie zgładza,
Gdy nędzą mara się objawia,
Wichrem sroży niedole,
By verso Police,
Zawisło z rana.