KOLORY

czerwony - piękny kolor kolorów

oznaka władzy i atrybut królów

krew za Ojczyznę naszą przelana

miłości wielkiej moja ukochana

 

niebieski - cudna barwa nieba

otwarta przestrzeń wód morza

ikona uduchowienia świeżości

dynamiki mody i kreatywności

 

zielony - kolor pór wiosny i lata

Ziemia w zielone przebogata

nadzieją  wnętrza odziewa

wolność szczęście zasiewa

 

żółty - barwa wiedzy mądrości

napływ wszelkiej pomysłowości

słońce oświetlające bez miary

znak uśmiechu wakacji wiary

 

brązowy - kolor natury ziemskiej

ściółki drzew skib ziemi zaoranej

równowagi błogie przywrócenie

sił bezpieczeństwa wzmocnienie

 

biały - jasna barwa apostołów

czystości niewinności aniołów

pełnej odnowy życia duchowego

symbol pokoju międzynarodowego

 

granatowy - kolor powagi porządku

we władzach zachowania rozsądku

kojarzony z podniosłymi uroczystościami

dawniej zaś z uczniowskimi mundurkami

 

czarny - barwa cierpień żałoby śmierci

marka elegancji luksusu subtelności

wyraża żałość smutek przygnębienie

małą czarną na szybsze przebudzenie

 

różowy - śliczny kolor ducha pogody

kobiecego wdzięku powabności urody

bukiet różowych róż na płomienną miłość

w przytulaniu przy świecach serdeczność

 

pomarańczowy - barwa ciepłych nastrojów

motyli licznych kwiatów i soczystych owoców

talizman ikry optymizmu spontaniczności

ugruntowanie poczucia naszej wartości

 

Kazimierz Surzyn

 

Chciałbym dotknąć miłości

jej barwy poczuć tęczowe

na końcu dłoni zatrzymać

opuszki mieć kolorowe

 

Tak na pstryknięcie palców

roztoczyć zapachy szczęścia

nie tylko oczy radować

niech wpłyną wprost do wnętrza

 

Wypełnią każdą złą przestrzeń

wypłuczą koszulę białą

bym mógł założyć na spotkanie

z tobą na wątpiące nieczułe ciało

 

Gdy gwiazda spada z wysoka

to znak że miłość się kończy

czy może wpada do serca

i serca dwa połączy

 

Wspinam się mozolnie

do uczuć pachnących w gąszczu

choć ręce krwawią od kolców

po różanago ciernia pnączu

 

Daleko jesteś gdzieś tam

na wysokiej góry szczycie

różę miłości  niosę a słodki jej zapach

niech odmieni nasze zawiłe życie

 

Tyle wiosen lat jesieni ze sobą

zima zasypała do szczęścia drogę

jesteś na wyciągnięcie ręki

lecz dotknąć cię nie mogę

 

Zagarnę w dłonie te lody

bo wiem że po cichu szlochasz

rozpuszczę serca rozwody

aż powiesz że znowu mnie kochasz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

POMIESZANE ROLE

Dzisiaj mieszają się role

ci " wielcy" tego świata

zamiast ofiar przemocy

bronią tych którzy sieją

złe bestialskie czyny

a mnie to okrutnie boli

złamanym na pół - 

zatroskanym sercem

wołam by nie zatruwać

właściwej proporcji

granic rozumu rozsądku

sprawiedliwej oceny

nie dajmy się proszę

ogłupić zwieść "idolom"

chwalącym bożki które

sami wynieśli na piedestał

chcą stale mieszać mącić 

podgrzewać atmosferę

w ojczyźnianym domu 

masz mówić robić tak

samo jak ta "elita"

"wszechwiedząca" istny

"cud" wszechświata bo

inaczej spotka ciebie

coś bardzo przykrego

będziesz wyizolowany

nawet z pracy zwolniony

ci oczyszczacze innych

byleby tylko nie siebie

z których kipi nienawiść

i pogarda dla drugiego

a jak wierzysz bez

wątpliwości to na siłę

każą ci żebyś je miał

bo jest za miło za słodko                                       

ja milczeć nie mogę ale

ważne jest czego sam

chcesz tak naprawdę

wybór jak zawsze tobie

pozostawiam przyjacielu

 

Kazimierz Surzyn

 

Kiedy Nadejdzie Koniec

Powiedz mi, kiedy nadejdzie koniec?
Czekam wciąż w środku morza i tonę
Ciągle w głowie mam myśli młode,
Żadna z nich nie proponuje mi zgodę
Stoję w środku Nowego Świata
Ludzie tu mają mnie za wariata
Szeptam krzycząc na duszę kata
W psychice wciąż ta stalowa krata

Przed ich oszczerstwami sie nawet nie bronię
Pewnego dnia załaduję stalowe naboje
Strzał w głowę zakończy wszelkie poboje
Pomimo, że w wciąż w cieniu stoję
Światła na mnie, ja tak nie mogę
Psychiczny amok sprawia, że płonę
W kolejnych godzinach przegapiam każdą dobę
Powiedz mi proszę kiedy nadejdzie ten koniec

Nie wstydzę się słowa depresja, chociaż wiem, że to dla was ubaw po pachy
Przeraża mnie myśl, że ta presja, zabija mi wejścia na Wasze dachy
Czuję jak latam, gdy jestem na dnie, ciekawi mnie jak to będzie, kiedy upadnę
Czekam na dzień gdy siebie odnajdę, bez twierdzenia że wam tlen kradnę

Nie wstydzę się faktu, że z wielkim trudem znoszę otaczającą mnie codzienność
Przeraża mnie to że z naszego paktu, została już tylko twa obojętność
Czuję podłogę gdy widzę Twój sufit, nasza córka mój pamiętnik nuci
Czekam na Ciebie z podkulonym ogonem, chociaż już i tak każdy poszedł w swoją stronę

Powiedz mi, kiedy nadejdzie koniec?
Czekam wciąż w środku morza i tonę
Ciągle w głowie mam myśli młode,
Żadna z nich nie proponuje mi zgodę
Stoję w środku Nowego Świata
Ludzie tu mają mnie za wariata
Szeptam krzycząc na duszę kata
W psychice wciąż ta stalowa krata

Przed ich oszczerstwami sie nawet nie bronię
Pewnego dnia załaduję stalowe naboje
Strzał w głowę zakończy wszelkie poboje
Pomimo, że w wciąż w cieniu stoję
Światła na mnie, ja tak nie mogę
Psychiczny amok sprawia, że płonę
W kolejnych godzinach przegapiam każdą dobę
Powiedz mi proszę kiedy nadejdzie ten koniec

 

 

 

//wiersz rapowany; kiedyś z pewnością dostanie wersję audio :)

Bunt

Ciągły opór, własne zdanie

Asertywność na ekranie

Intuicja podpowiada

Umysł rzeczywistość bada

Usta śmiechu, a w nich furia

Wybucha wyobraźnia bujna

Szczerym gniewem, przeciw światu

W miłości wyżyczyłem mu tych katów

JA NIE WIERZĘ

W WASZE SŁOWA

PODARTA BIBLIA

SPŁONĄŁ KORAN

BEZ KOMFORTU

ŻYĆ NA ŚWIECIE

CZY NA PYTANIE

ODPOWIECIE?

BUNT MŁODZIEŃCZY

REWOLUCJA

PRZECIW WSZYSTKIM

MOJE USTA

WĄTPIŁEM WCZORAJ

WIĘC DZIŚ MAM PEWNOŚĆ

KREACJA DUSZY

PRZEZ KRWISTĄ JEDNOŚĆ

 

Poznałem świat przez bunt

I coraz lepiej go rozumiem

System ciąć na pół

Dziś z uśmiechem to już mówię

 

...

 

Homofobia, czysty feminizm

Umniejsza słowa poprzez swe czyny

Otwarty umysł, dobywa skrzydła

Jak ten Ikar - w słońca leci sidła

Kochany Mesjasz, dźwignia handlowa

Zapłać kwotę, a usłyszy słowa

Odnajdź prawdę, nie miej poglądów

Przestań sądzić ich sądy sądów

INDYWIDUUM

INNY NIŻ WSZYSCY

JESTEM JAK WODA

GARDZĄ MNĄ BLISCY

WOLĘ UMRZEĆ

Z PIERSIĄ WYPIĘTĄ

NIŻ ŻYĆ WASZYM ZDANIEM

Aż me kolana klękną...

 

Poznałem świat przez bunt

I coraz lepiej go rozumiem

System ciąć na pół

Dziś z uśmiechem to już mówię

 

Czytaj książki, miej zawsze dystans

Poszerzaj wiedzę, mała łyżka,  wielka miska

Odnajdź siebie, rób co kochasz

Słyszałeś to pewnie, a i tak w miejscu się miotasz

Słowa łatwe, czyny trudne

A gdy zaczniesz czynić, dla głupoty otworzysz trumnę

Nie Mów Mi

Nie mów mi, że mnie rozumiesz, bo ja nie rozumiem sam siebie
Nie mów mi, że jutro będzie lepiej, jutro mogę być w niebie
Nie mów mi, że nienawiść z serca wyjdzie, bo nadal rośnie w siłe
Nie mów mi, że możesz mi pomóc, bo rozumiem tylko zdania zawiłe

 

Nie mogę wstać z łóżka a przyjacielem mi zapłakana poduszka
Jestem wciąż w żałobie a śmierć siedzi mi tylko w głowie
Nie mogę uśmiechać się szczerze, nie wiem skąd smutek się bierze
Jestem wciąż na dnie a pomimo szczytu wciąż wpadam w matnie

 

Zabij mnie proszę || zabij mnie proszę

Ona szczęśliwa, uśmiechnięta mina, mój smutek, a jej wina
Ja w łzach, Jej serce to głaz, nie spojrzy mi w twarz
Łykam tabletki, wchodzę do karetki, świat wiruje, mam mętlik
Najszczersze kłamstwo, tak, znam to, psychiczne bagno

 

Zabij mnie proszę || zabij mnie proszę

Nie mogę biec do przodu, bo z tyłu mam nadzieje zza młodu
Jestem wciąż nieśmiertelny, bo swojej wierze jestem wierny
Nie mogę ujrzeć Anioła, bo Diabeł w mym sercu to kłoda
Jestem wciąż na szczycie, ale w innym życiu, w innym bycie

 

Nie mów mi, że mnie rozumiesz, bo ja nie rozumiem sam siebie
Nie mów mi, że jutro będzie lepiej, jutro mogę być w niebie
Nie mów mi, że nienawiść z serca wyjdzie, bo nadal rośnie w siłe
Nie mów mi, że możesz mi pomóc, bo rozumiem tylko zdania zawiłe

Casanova

Casanova tak mówili koledzy 

o nim od podstawówki

bo kiedy urok zawodził

pomagały  z portfelu złotówki

Podrywaczy takich nie znajdziesz

wyjątek jakich mało

wystarczy zamienił dwa słowa

i że tak powiem  się działo

Pewnego razu wyperfumowany

fryzura nienaganna święcące zęby

wyszczerzył wsiadając do przedziału

w pociągu do Szklarskiej Poręby

Czy miejsce jest tu wolne

jadę odwiedzić rodzinkę

kłopotu żadnego nie sprawię

zagadnął zgrabną blondynkę

Proszę niech pon siada

nikogo więcej nie było 

zmieści się pan i bagaż

uśmiechnęła się dziewczyna miło

Ja tylko podręczny

przycupnął i ... zapiszczał ojej

oczy czerwienią podeszły i łzami

bo usiadł na torbie swojej

Co takiego się stało psze pana

że tak pan się dziwnie wzdryga

cały jest pan spocony to grypa?

wydukał ... alergia chyba

Tak wygadany elokwentny casanova

z bólu zaciskając zęby

wypadł z przedziału jak strzała

gdy dojechał do Szklarskiej Poręby

Do taksówki wskoczył

gdzie przygoda nowa pana wiedzie

znajomy taksówkarz zapytał

do przychodni niech jedzie

Nie będę przedłużał wierszyka

że z poczekalnią się zapoznał

po paru godzinach bólu

do chirurga w końcu się dostał

Lekarz obejrzał wypadek

coś zaczął pod nosem nucić

co będzie panie doktorze

nic , worek trzeba skrócić

Wyciągnął się za bardzo

bez powodu i bez gracji

niestety wiek przychodzi

to wina grawitacji

Proszę podpisać papiery

tak owszem lecz zrób pan powoli

i dokładnie ten zabieg chirurgiczny

i niech mnie już nie boli

Leżąc na stole pytanie zadał głupie

nie żebym się na tym znał

czy zabiegi udają się zawsze

nie ,odpowiedział lekarz

pacjent nie usłyszał bo już spał

A że kłopotów nie koniec

powiedział bym początek

nastąpił tego dnia niestety

trzynasty na dodatek był w piątek

I wierzcie lub nie wierzcie

może to jest i bajka

kiedy przecinał chirurg worek

wypadły oba jaka

Chcąc złapać je niezgrabnie

goryczy przelał czarkę

skalpelem niefortunnie

wziął obciął i fujarkę

Pomyślał sobie doktor

zszywając nici pod skosem

przy wypisie kolego zaśpiewasz

cienkim głosem

A morał z tego taki

niektórzy ciągle się chłoszczą

bo chcieli by czegoś więcej

i nadmiaru  zazdroszczą

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kto pirwszy ten lepszy ?

Co z tego że kradł
co z tego że pił
w karty przegrał wszystko co miał
co z tego że jak chciał tak żył

Perspektywa rynsztoka
nie jest widokiem na świat
z za krat wolność jest wspomnieniem
nawet kiedy w mordę dostał brat

Co z tego że pogańskie rytuały odprawiał
awantury norma w domu
unurzany w cwaniactwa bagnie
co do tego komu

Dzielił jak umiał
jak umiał kochał
wierny w granicach możliwości
twardziel a w milczeniu szlochał

Wie pan drań jakich mało
takiego to do gnoju
by odkupił winy
na klatce nigdy nie było spokoju

Osądzony za życia wyrokiem
zaocznym przez znajomych bliskich
przez babcię z parteru radiotelegrafistkę
wszystkowiedzącą o wszystkich

Stracił wszystko
żona odeszła dzieci
ostatnia kropla z butli
w kieszeniach same śmieci

Stanął zmęczony w bramie
bo tutaj jestem królem
królem czego ? usiadł
pod oszczanym murem

W deliryczny zapadł trans
upiorny sen i dzieło swoje
poranek rześki zerwał na nogi
wyprostował plecy dwa oddechy złapał
myśl
O Jezu ja się cienia boję

Dym ostatniej fajki łzę wycisnął z oka
wyszedł na podwórze z zaciemnionej bramy
być człowieka cieniem ?
w blasku słońca uniósł ręce na wprost okien
głos wydobył a szyby zadrżały
kto tu jest bez winy niech żuci pierwszy
               kamieniem

Marzyć

Płynę przed siebie w drgawkach niemocy
z trwogą jutrzejszej bury codziennej
nie zasnę znowu dzisiejszej nocy
patrzę w pasjansa karty niezmienne 

Liczę barany z obłoków wełna
jasność księżyca ściemniają one
w szklance herbata w połowie pełna
wpadają słodząc lecz ja nie słodzę

Liście jesieni zagrabił wiatr
Listy pożółkłe wysyłam gdzie mieszka
szczęście stąd drogi szmat
a  może nie a może nie

Dlaczego nie dla czego tam
od jutra miłości szukam
na wyciągnięcie ręki ją mam
w szybę do księżyca pukam

W ciemności nie ja jedyny
z ciemności można wysmażyć
przecudne Boskie krainy
wystarczy zamknąć  oczy i
        marzyć.

Palec w nosie

Dotknąłem palcem nosa z zamkniętymi oczami
myślałem że nie sprawi to żadnego problemu
ustać na jednej nodze zamknąć powieki i dotknąć czubka nosa
trzymając w drugiej dłoni kufel naważonego piwa
wstrzymując oddech by nie zachłysnąć się odmętami życia
Boczny wiatr zmienia równowagę w rozdygotaną galaretę
pokropioną szczypiącym octem doświadczania burzy
z kufla wylewa się piana złocistego nektaru ogłupienia
płuca rozrywa bezdech wyimaginowanej czystości
palec do nosa ? w oko palec łzawi los
Przyciąganie ma moc odwieczną to leżę
na bruku w kałuży wypocin burzy
Patrzę na nieba błękitne pola
chmury jak statki w tafli jeziora
i jestem sam z błękitem tym
błękit jest mną ja jestem nim
jestem jestem jestem jestem
pod powieką  miłości nieskończoną rzeką
kto kazał stać na jednej nodze
wyznaczył cel nieznaczący więcej wiele
niż pusty kufel na mojej drodze
bezdech krzyczący w moim ciele
Z rynsztoka widać prawdę niezmienną
upadam po zrozumienie że niebo jest nade mną

Piec

Lato odeszło z mego serca
będzie ze dwa lata temu
zwyczajnie jak odjeżdża pociąg
opóźniony z peronu

Mgła rozpuszczona porankiem
w promieniach słońca paruje
miłość rozpływa się cicho
a serce tego nie czuje

gdy znika za rogiem codziennych
zwyczajnych niepozornych spraw
wśród słów niedopowiedzianych
bez fanfar wrzawy i braw

Miłość a raczej jej brak
zapuka strasznie zdziwiona
biegnąc otworzysz jej drzwi
ale tam nie stoi ona

której  w pamięci masz zdjęcie
zastygłe z przed wielu lat
do niego ciągle powracasz
 wiedząc że to już nie wróci 

Lato wróciło na wiosnę
chodź jesieni chłodnej to było
do duszy zakutej mrozem
czasy złych wspomnień stopiło

Od siebie dodam malutką
radę tej późnej jesieni
zimę przeczekaj przy piecu
wiosna wszystko odmieni.

Kapliczka

Szedł se Jan po drodze w słońcu rozpalonym
niósł worek kartofli z czołem upoconym
kartofle nielekkie ale coś jeść trzeba
w trucie znoju rosły prezent to od nieba

Konia sprzedał będzie chyba ze dwa lata
koń to już przeżytek niech hasa u brata
traktor nowiusieńki za dotacje kupił
tyle było szczęścia że się Janek upił

Za zakrętem stali prawko mu zabrali
chłopcy już się cieszą  z workiem
wraca pieszo

Pomyślał Jan co mam sobie do zarzucenia
jak nie ten parciany worek
chciało się na rynek
w ten targowy wtorek

Czerwień na policzkach ciężar wciska w ziemię
ukrzyżowan został za te chłopskie plenię
co umiaru nie ma niech to jest przestroga
pot kapie mu z czoła długa jeszcze droga...

...do domu powrotna tam jego przystanek 
cień od brzozy miły no i wody dzbanek
ludzie dajta łyczka
zaraz se odpocznę gdzie wiejska kapliczka

Zdjął worek ziemniaków kładąc go na glebie
widzisz drogi Jezu podobnym do ciebie
w mękach cały jestem zdarte mam trzewiczki
spojrzał na figurę przydrożnej kapliczki

Za jakie to grzechy jestem cały w męce
nie dość że mnie smali mam purchle na ręce
Jezus ze wzrokiem zimnym bo o wszystkim wiedział
westchnął sobie w duchu i nic nie powiedział

Jan więc ruszył z workiem szosą maszerując
Jezus milczał dalej winy mu darując
Ja ciebie rozgrzeszam na me rany kłute
jak wrócisz do domu stara da pokutę

MIŁOŚĆ

nie wiemy kiedy

do serca zapuka

i otworzy duszę

ale gdy już przyjdzie

zawładnie całą sobą

skrzydła przyprawi

sprosta marzeniom

życie wywróci

do góry nogami

domaga się

wzajemności

ale też wolności

zrani czasem

łzami obsypie

uraczy przebaczeniem

bliskością zachęci

a jak całuje

przytula

w spojrzeniu

to widzisz

 

Kazimierz Surzyn

NIE IDEALNA ALE PRAWDZIWA

Szczęście zaznać prawdziwej miłości

takiej co wręcza przestrzenie wolności 

nie zawłaszcza ciebie na wyłączność

nie ubóstwia niczym bożka wielkość

ale współdzieli życie daje czas uwagę

raz dane słowo ma dla niej dużą wagę

rozumie wszelkie potrzeby drugiego

kocha bardzo mocno i nie wie dlaczego

          od radości do cierpienia

                     od cierpienia do radości

 

Kazimierz Surzyn

ZIEMIO

tyle dobra dajesz -

ale też odbierasz

 

kwiaty zakochanym -

wieńce umarłym

 

krajobrazy malowane -

i te za czymś utęsknione

 

góry urzekające każdą porą -

ilu turystów jeszcze zabiorą

 

las zielone przestrzenie -

teraz w żywiole płonie

 

woda rzek szumi zgrabnie -

płaczą powodzianie

 

w złocie bawi słońce -

a głowa i serce w udręce

 

morza w błękicie -

ile dusz w szale zatopicie

 

ta ziemia urokliwa -

tylu bliskich chowa

 

Kazimierz Surzyn

 

 

MAMA KOCHANA

Kiedy żyła dawałem 

Jej kwiaty wdzięczności

laury sercowe miłości

cieszyliśmy się sobą

 

Teraz nad grobem

płaczę w zaciszu

różaniec odmawiam

pocieszenia szukam

 

Jak dawniej przynoszę

piwonie czerwone

bukiety kolorowe

rozmawiam czule

 

Mam w boleści serca

ciągle żywe ostatnie

nasze pożegnanie

na sali szpitalnej

 

kiedy umierała

na moich rękach

do piersi wtulona

z losem pogodzona

 

"synku nie płacz

ja wiem że sobie

w życiu poradzisz" -

cichutko wyszeptała

 

Dzięki Twym naukom

poświęceniu pokorze

radzę sobie dobrze

choć mamusiu tęsknię

 

Kazimierz Surzyn

 

Przed Tobą klęczę

Przed Tobą klęczę Boże mój i Panie

I błagam Ciebie o Twe zmiłowanie.

Modlitwy moje wysyłam bez końca,

Prosząc Twą dobroć co nieustająca

 

Modlę się nocą, modlę przez dzień cały

Błagając Ciebie o tak ważne sprawy,

O to by Wielkość Twojego Oblicza

Którego dobroć serce już nie zlicza

 

Jeszcze raz ku mnie skłoniło swe oczy

Bo wzywam Boże znów Twojej pomocy,

Noce wciąż całe myśl jedna zajmuje

" Niech się nade mną Twa dobroć zlituje".

Odnowa II

Tak...to dzieje się znowu

...

...

...

 

Poszedłem do grobu i wracam zza grobu

Poznałem parę demonów, lecz nie mów nikomu

Szukałem spokoju, psychiczna wojna wciąż trwa

Biegnę do boju, wojna odwiedza nawet w snach

Zepsułem się, więc odnowiłem

By potem znów upaść, z myślami się biłem

Dlaczego? Za co? Kogo oszukuje?

Wina, zdrajco - jeszcze ją poczujesz...

Jestem czysty jak łza, lecz dualny jak strumień

Moja wola ożywiła mnie w środku marszu trumien

Pobiegłem w samotność, tylko po to, by naprawdę z niej uciec

 

Psycho-Renesans - po raz drugi

Opłacam wszystkie przeszłości długi

Od początku zacząć, rozsądek drogi nie gubi

Odnowa Druga, niech potęga przemówi

 

Zbudowałaś mi serce, złamałaś mi serce

Przyszło twe cięcie, lecz walczę zawzięcie

Chciałem się zabić, to był ostatni styczeń

Nie mam czym krwawić, krwawiłem bez ograniczeń

Tabletki w potrójnej dawce

Codzienna poranna rutyna uspokaja czaszkę

Już lepiej? Już przeszło? Po co mnie pytasz?

Zapytaj sumienia wspominając jak za gardło mnie chwytasz

Jestem karawaną, więc psy zawsze się znajdą

Przeżywam renesans, Twoje macki nareszcie odpadną

Ze skrajności w skrajność - tak odnajduję balans

 

Psycho-Renesans - po raz drugi

Opłacam wszystkie przeszłości długi

Od początku zacząć, rozsądek drogi nie gubi

Odnowa Druga, niech potęga przemówi

 

...

...

 

I nigdy nie zaakceptuję życiorysu młodości

I nigdy nie przestanę kochać szalenie

I nigdy nie pokocham wymuszonej wolności

Przeżywam odnowę, by nie rzucać kamieniem

 

ALEJA RÓŻ

Aleją Róż szli zakochani

wiodło ich uczucie miłości

drogą szczęścia olśnieni

zanurzali się w czułości

 

Aleją Róż idą zawiedzeni

mało w nich czułości

jeszcze mniej miłości

idą sobą rozczarowani

 

Kazimierz Surzyn 

OBRAZY Z CZERWIENIĄ

Kiedyś malowałem człowieka

prostego  życia    czeladnika 

co ubogim  zawsze pomaga

i każdą osobę sercem kocha

 

Ilustrowałem o poranku góry

słońce deszcz i białe chmury

przystojne lasy niebo całujące

i ptaki przecudnie szybujące

 

Szare sprawy dymy czarne

i ludzkie oblicza zblazowane

tych co afirmują kłamstwo

i za motto mają szyderstwo

 

I pięknie i nieładnie malowałem

gdzie trzeba czerwieni dodałem

znaku pokory czułości miłości

zło przemieniając w fale dobroci

 

Kazimierz Surzyn