Na skały wyryła wały
łatwo przyszło poszło wyżej-
kielich przymierza otworem dla Zbawiciela
roztacza się cała ziemia w smokach cienia
wulkan wygasa bo ciasna za bękarta
świeci co oczy w mak szelestu zmroku
tęgo zatwarza do cmentarnego tłoku
brech pękł wdzięk i jeden słuch
wywinął orła za ćwok
łakł braw za sto głów
rychło w warcie zawroty otwórz miód-
wołgi i nóż- amen| nasza wina | ty, który barankiem się stajesz - dodajesz nam otuchy w pełnej woli Świec |
lichtarze są w mojej własnej karze - lecz warto zanieść |
korytarze zamaluje wymelduje z wielu głów
własna wola zostanie odepchnięta za moja
niech ten raz stanie się dwóch | jaki to wlazł
Dawid "Dejf" Motyka
w te popołudnie padał nudny deszcz
kolejny szary dzień w czarno-białym świecie
pozbyłem się tego dnia wszystkich łez
trzymając jesień za rękę myślałem o lecie
poddałem się, przyjąłem wtem imię: "Strach"
wyglądałem jak straszydło, miałem wielkie oczy
a w snach nawiedzał mnie krajobraz i dach
"Będę świetnym orłem" mówiłem każdej nocy
lecz do towarzystwa deszczu dołączyła burza
mózgów; a wiatry nadal zachęcająco w dół wieją
ale psychiczna rana nigdy nie będzie tak duża
by w głowie pomieszać poplątanie ze straconą nadzieją
i wtem obudziłem się we własnym łożu zapłakany
ucieszony, że Abraham swoim nie zadręcza
Złapałem lato za rękę, chociaż z jesienią utkany
w czarno-białym sercu kolorować zaczęła tęcza