a żyłka prysła, kulejąc bez nogi
uszedł, co kilka metrów; malej
używając wzroku, własnego węchu, po zmroku;
a wokół pustynne szlaki dookoła
na samym krańcu języka, zero się w znaki woła
i idąc tak dalej, wchodzi bez przerwy
kroczy powoli, po uszkodzonej kości, ponury w nędzy
rozerwało ją na strzępy! lecz mimo to, lęk, nie wnosi
za nim jakby z swym panem; słońcem unosi
i komu ten pies był, co śpiewa, gdy ta na rękach ponosi
..tuli do swego ogona
nie on, nie ona, swój los, o w łono pokonam stale...
nie ma już sił, bo skamielina
brakuje ciepła, idzie i zima
nie ma żywych wśród was
asfalt, cisza i znowu jak las
zatyka węch w piersi, psie młodym - zuchwale
każdym chciał tylko, dotrzeć do wody całym
uciszyli nawet wspomnienia
wszystko co było, nie ma!.
- nie szczeknął nawet za głód,
jedynie dotrwać, tym bódł!
- tą szczęką nie miłą, czemu wyrosłeś oh! mogiła-
ta warta, - zdradliwa hołota, czemu chłosta,
ostatnia riposta
pomsta rzuconej w Sprawiedliwości
o kości, i nici fałszywe; się pomści
Gwarno zrobiło się niczym w kościele.
I choć jest ciemno i mróz siarczysty,
Krzyki, płacz, lament i język ojczysty.
Musi być jakaś wyjątkowa pora,
Z pięćdziesiąt wagonów będzie na torach.
Wagony zwyczajne, proste, bydlęce,
Będą dziś świadczyć o ludzkiej męce.
Słychać wołania enkawudzisty,
Gdy wyczytuje rodziny z listy.
Każdy się pyta, w czym moja wina,
Że mnie dosięgła ręka Stalina.
Upchani ludzie jak w beczce śledzie,
Jeszcze nie wiedzą, gdzie los ich wiedzie.
Gdy pociąg ruszył pieśń się zaczęła,
Tak. Tu "Jeszcze Polska nie zginęła".
Po torach szerokich głównie nocami,
Jadą w nieznane wszyscy zesłani.
Głodni, zziębnięci w skrzyni stłoczeni,
Cztery tygodnie na Sybir wleczeni.
Dziura w podłodze ubikacją była,
Nikomu się taka wygoda nie śniła.
Modlą się ludzie, składają swe dłonie,
Za tych co życie skończyli w wagonie.
Szerokie tory powiedzcie szczerze,
Ile wzięliście rodaków w ofierze.
Bo mówią i kto chce niechaj w to wierzy,
Pod każdym podkładem jeden Polak leży.
Mknie karawana załadowanych sań.
A na nich Polacy, nasi rodacy
Wiezieni w nieznaną im otchłań.
Siarczysty mróz, droga daleka,
Nie wszyscy przeżyją podróż niestety.
Ciała ich zdejmą, położą na śniegu,
Nie ważne czy dziecka, czy kobiety.
Nie było czasu na grobu kopanie,
Ziemia zmarznięta, rzecz niemożliwa.
Nie było nawet modlitwy żałobnej,
Był tylko płacz i prośba żarliwa.
By się skończyła wreszcie ta straszna droga,
By ciała ich sercu bliskiego człowieka
Nie były pokarmem dla wilków stada
I czy się jeszcze jutra doczeka.
W końcu dotarli na miejsce swej męki,
Niektórzy wypili kirpicznyj czaj.
Głodni, zziębnięci stłoczeni w lepiance,
Taki ich czekał sowiecki raj.
Nie zmogły ich głód i częste choroby.
Nie zmogła ich w stepie sowiecka władza,
Dzięki swym modłom niesionym do Boga,
Wrócą do Polski, tak serce doradza.
Bezkresnym stepem Kazachstanu,
Wracają do kraju, niczym chabety.
Z pociągu widzą tylko w oddali,
lśniące na słońcu białe szkielety.
Prawdy nie można zamknąć na klucz,
Tak jak policzyć przelanych łez.
Pamiętać o Was zawsze będziemy,
Posadzimy dęby, zerwiemy bez.
Rys. Sybiraka Eugeniusza Grabskiego
Gdzie w noc i dzień powiewa chłodem.
Kraina można powiedzieć jak z bajki,
Pokryta tysiącem kilometrów tajgi.
Syberia to także więzienie bez krat,
Gdzie plecy zesłańców ranił stalinowy bat.
Umęczone razami biedne polskie ciało,
Tylko we śnie i modlitwie ukojenie znajdowało.
Syberio – kraino wroga i dzika zarazem,
Królestwo dzikich zwierząt z niejednym okazem.
Pochłonęłaś tysiące ludzi niewinnych,
Jeszcze niedawno sprawnych, bardzo silnych.
Syberio przecina cię długi kolejowy szlak,
Tymi torami wieziono Polaków w inny świat.
Wzdłuż torów w paszczę śmierci wiodących,
Układano ciała rodaków konających.
Syberio – ziemio nieludzka, ziemio przeklęta,
Zabrałaś nam ojce, matki, dziecięta.
Kto znalazł się w twych objęciach blisko,
Co dzień pokłaniał się Panu Bogu nisko.



Natłok złych myśli
Wszystko się na tobie ziści
Wieczorami obmyślam plan
Ile twoje ciało ma mieć krwi plam
Za każde z twoich kłamstw
Wbije nóż w twoja krtań
Za każdą twoją zdradę
Wbije w twoje serce szpadę
Paznokcie ci powyrywam
Poczujesz jak cię przeszywam
Jesteś dumną z siebie szmatą
Sprawie że poczujesz się szkaradą
Skórę z ciebie zedre
Z brakiem zdziwienia zerknę
Jaki masz pod nią syf
Jeśli to cię nie przeraża
Spokojnie, mi to nie przeszkadza
Sama wpadniesz w moje ręce
Mam planów wiele wiecej
Codziennie mi pokazujesz
I wyboru dokonujesz
Co dla ciebie większą bedzie męką
Psychika czy cierpienie moją ręką
Wiesz co jest jednak najgorsze ?
Że w twoim życiu wogóle nie goszcze
Jeszcze nie wiesz o moim istneiniu
Ale będziesz miała go dosyć w oka mgnieniu
Pomyśl jakim musisz byc bagnem
Jeśli to ja ci oczy zamknę
A jestem tylko nieznajomą
Która stanie się twoją zmorą
Tak blada już twa cera
Umierasz ze zmęczenia
Paznokcie powyrywane
Kończyny powyginane
Krzyczeć już nie masz siły
Widok to bardzo miły
Pokazałabym ci jak piękny
Ale oczy to był etap męki
Przyznam że chetnie sie ich pozbyłam
Nawet lekko sie nie skrzywiłam
Twoja pochwa pełna szkła
Chyba ci to nie przeszkadza?
W końcu wielu miała gości
Nawet gdy byłaś w miłości
Byłaś taką szmatą..
A to jest twoją karą
Jeszcze tylko chwila
Śmierć sie do ciebie juz przymila
Jestem jednak dobrą duszą
Pobawie sie jeszcze z twoją tuszą
Myślałaś że przeprosiny mnie ruszą?
Kochana twoje krzyki tak mnie kuszą..
Zaraz zajmę się ząbkami
Później owinę sie flakami
Serce ci wyciągnę
Moje szczury są już głodne
One lubią gówna zapach
Dlatego ty będziesz w ich łapach
Tyle krzywdy wyrządziłaś
Tak bardzo go zraniłaś
Zemsta cię dotknęła
I boleśnie oczy zamknęła
Moja głowa, moja dusza, moje serce
Wszystko zniszczone. Cierpie
Deficyt szczęścia, popyt na zagładę.
Wszyscy tacy sami,wszystkimi gardzę.
Nie mam nikogo, Ciebie, nie mam już siebie.
Kiedyś w końcu wrzucą mnie w ziemię.
Podniesiona moja dusza była.
Miłość cierpienie mi zmyła.
Pozbawiła starych lęków, zmartwień.
Zawladnela, otuliła, skleiła moje rany.
Wyleczone ciało.
Serce całe.
Głowa zdrowa.
-jesteś juz gotowa!
Jeszcze przed tym tylko sczepionka> nadzieja.
Przeciw daniu rady
Przeciw odepchnieciu od siebie zagłady.
Odzwyczajona od cierpienia.
Miłość przypomniała mi moc ranienia.
Cialo wyleczone> przygotowane
Na nowych ran nadanie.
Wprowadzila mnie na szczyt
Z niego upada sie najbolesniej.
NADZIEJA
tylko ona mnie jeszcze ogrzewa.
Tylko jednego pragne.
Cos, bez czego przepadne.
Tylko Ciebie
Bez tego nie mam juz siebie.
I ty tez miłością zraniony
Prosze podajmy sobie rece zgody.
Wierze ze jeszcze wrocisz.
Błagam, cierpienie w sobie ucisz.
Nie dam juz dlugo rady.
Zaraz czas mojej zaglady.
Robie rzeczy glupie.
W tym wszystkim sie juz gubie.
Szukam wejscia w lepszy świat
Klucz do niego to Ty masz.
////naprawde nie mam juz siły, nie wiem co robic i wiem ze zaraz przepadne, kocham cie tak bardzo a jeszcze bardziej cierpie. Wiem ze ten wierszyk niczego nie zmieni, nie umiem sie z tym wszystkim pogodzic i blagam o litość,szanse i próbę nawet jesli ona stanie sie koncem.
,że papierek za cukierek
nigdy się nie znamy
za pół winy po mielimy
sokół był już brany
bez tęsknotek tych zalotek
kawalątek zapomnienia
mętnych zwątpień w tym flakonie
rośnie sobie kawał lenia
i niech śpiewa i przytupie
zacnej świeci przecie pupie
posprzątane dziś naprane
spokój, oto umie; zgrane
przemokli ręce strachliwie w pędzę
zalaną of maną za obrzezaną
za swoich z miodem swoiście z kłodem
w szczęki mamucie ssą kościotrupie
ich u padliny za wyczko plany
serduszkiem pajom kaczki skakają
i przezywamy a masz !.
Dawid "Dejf" Motyka
W krzywym zwierciadle -
zniekształcone obrazy
ukazując kalectwa ślady
w niewoli umysłu
brak już sił i wiary
że życie popłynie
jasnym światła torem
odrodzi się na nowo
umysł zniewolony
otworzą się jak w księdze
lepsze życia strony
staną się motorem
ludzkiego przetrwania
znikną mrok i ślady
trwałego kalectwa
człowiek - będzie wolny
z choroby wyzwolony .
autor: Helena Szymko/
Życie - jak bezmyślnie zerwana na rabacie róża
zaledwie kilkanaście wiosen tylko
choroba trawiąca zbolałe ciało
a gdzie radość doznań cudownych przeżyć
gdy lic przerażająca bladość
czekanie na tą która czyha w ciemności
pachnąca do niedawna młodością Róża
pęka u nasady rozkwitającego kwiatu
zamiast doczekać lat dojrzałości
cieszyć się darem młodego istnienia
dobiega kresu już w połowie drogi
zabrakło swobody ruchu wolności ciała
żeby uciec - przed tą
która osaczyć słaby oddech by chciała
każde ukłucie ból potęguje
kropelką czerwieni znaczy
ślad istnienia i kres młodej Róży -
która gubi płatki
chociaż - tak bardzo życie miłuje .
autor: Helena Szymko/
Zadrżało wokół - huk odbił się echem
rozbłysło na niebie od huku pioruna
z ogromną siłą wiało - wsysało
pozrywało dachy powaliło drzewa
tragedii ludzkiej wciąż nie ma końca
a przecież, zaledwie kilka sekund to trwało
cały dobytek to już tylko gruzy
cóż teraz począć bez swego domu
jak się podźwignąć, rozwinąć skrzydła
nawet poskarżyć się nie ma komu
gdy brak środków zdrowie nie służy
bezradność i łzy, tak wielkie straty -
znów musisz stąpać po kolcach róży
autor: Helena Szymko/
W którym krzykliwym żalem wsłuchuję się w ciszę
Objęty mrokiem, wolałbym Twoimi ramionami
W których trwale we wczorajszych dniach wiszę
Dlatego dziś widzę przyszłość
Daleka jest bliskość
Góra, dół, mam nic, mam wszystko
Puste mieszkanie pełne wspomnień
W którym przebiega wojna w kamiennym spokoju
Przeplatam myśli z tych złych w radosne
Które trwale zostawiają bliznę z każdego boju
Dlatego dziś noszę nowe, psychiczne ślady
Wczoraj mówiłem, że nie dam sobie rady
Jutro pewnie to ja będę komuś dawać rady
Góra, dół, i się mijamy, i się mijamy