W srebrnej rosie
pławi się słońce
którego promienie
rozświetlają zakamarki
po lazurowym niebie
chodzą wielkanocne baranki
gwarząc w bieli czule
Alleluja Alleluja Alleluja
Panu Naszemu Chwała
wiatr kołysze brzozą
i z ptakami wyśpiewują
kunszt wiosny radosnej
z nadzieją na życzliwe jutro
zielona trawa w sadzie
i krokusy co porosły
w koszach na werandzie
szczęściem napawają serce
taki błogi spokój
za szybą panuje
jakby nie było nad głową
wstrętnej korony wirusa
Kazimierz Surzyn
Być Jezusem swoich czasów
w świadomości tak uczciwym
jak sklepowa w mięsnym sklepie
gdy schabowego młotkiem klepie
Drogą kroczyć wciąż pod górę
stopom nie dać nic wytchnienia
by na szczycie zamiast wiary
zaleźć popiół pył z kamienia
Który miał być fundamentem
żeby dom postawić nowy
i zobaczyć za zakrętem
że nie ma miłości mowy
Cierń wbity do krwi uciska
pot zalewa oczu jasność
całe życie się wzbijałem
by jak gwiazda znowu zgasnąć
Pręgi pleców od miłości
która balsamem być miała
na wysokie zmartwień progi
maścią zbolałego ducha ciała
Wiem że tutaj Jezu drogi
życie to jest taka gra
teraz pewnie jesteś Bogiem
lecz na ziemi takiś sam
jak JA
Myślałem jak stać się niewidzialnym
i wbrew pozorom nie jest to wielka sztuka
znikasz na pstryk obłoku dotykasz
krok naprzód a jednak wstecz
zakładasz stary garnitur co mole
prawie go zżarły torbę podróżną
wieszasz na ramieniu jak balast
w niej całe twoje smutne życie
przez które słońce nie przenika
we mgle chodzę i niby do przodu
lecz cofa się nieustannie rak
który bez czystej wody ginie
mając nadzieję że będzie pięknie
kiedy wypowiadałem z miłością
twoje imię ale czas zamienia uczucia
w skorupę mięczak robi krok w tył
jak to rak rok miesiąc dzień bo
nadszedł już ten czas utonę
w mętnej uczuć brei nieprzezroczystej
niczym szyba w deszczowy dzień
zabrakło sposobów by osuszyć łzy
więc najlepszym z nich to zniknąć
para to stan wolny od trosk
kieliszek jedyny on się nie zbije
za toast czyjś szczęście czyje
niewypowiedziane z moich ust
problem mam że wódki nie piję
nie piję ?
Bezradność - jak cień
za każdym z ukrycia kroczy
jak złodziej w masce
wciąż czai się na uboczu
smutek żałobą przysłania oczy
spijając zachłannie
krople nadziei
choroba płuca toczy
bezradność i strach
co złego doba przyniesie
śmierć zbiera żniwo
strach przerażenie niesie
niech to się skończy
nadziei nam potrzeba
by móc żyć spokojnie
śmiać się jak dawniej -
mieć dostęp do świata i chleba
autor: Helena Szymko/
postanowiłem odejść
a ty obiecałaś
że zawsze mogę wrócić
postanowiłem wrócić
a ty powiedziałaś
że to nie ma sensu
moje serce zostało złamane
po raz kolejny
oczy całe załzawione
czuję gulę w gardle
rozgrzane noże w sercu
twoja obietnica była tylko
pustymi słowami
nic nie znaczącymi
wypowiedzianymi z grzeczności
a ja ci uwierzyłem
odszedłem ciałem
ale nie duchem
cały czas nadzieję miałem
że jeszcze do ciebie wrócę
a gdy zrobić to chciałem
było już za późno
myślałem że jesteś osobą
która nigdy by mnie
nie zraniła
muszę przestać być taki
naiwny
rozwaliłaś mnie
a mimo to
gdybyś zmieniła zdanie
chciała mnie przyjąć z powrotem
byłbym tak szczęśliwy
że momentalnie bym zapomniał
o złamanej przez ciebie
obietnicy