Czekały na busa
w złotych promieniach
wstającego słońca
matka z córeczką
uśmiechnięte żartowały
jak mówili świadkowie
takie szczęśliwe
dwa serca blisko siebie
i w sekundzie auto
wjechało w ludzi
kierowca pijany
coś z trudem bełkotał
a córka w objęciach matki
obie leżą w mogile
pośród brzóz płaczących
i słuchają ptaków
co im o różnych porach
niebieskie arie śpiewają
miałem piękny sen
dusze mamusi i córuni
Bogu aniołowie zanieśli
Kazimierz Surzyn
Na rampie wyładowczej
dzieci i dorośli.
Ci z prawej zostawali
na prace ponad siły
eksperymenty medyczne
tortury rozstrzelania
piekło głodu.
Z lewej szli od razu
do komór
na zagazowanie
czarne dymy
rozsiane prochy
a my
pochylmy głowy
w zadumie.
Ocaleni
wychudzeni do kości
z zapadniętym spojrzeniem
upodleni.
Pękają skały
Ściany płaczą
Krzyczą Pomniki
Modlitwa
Znicz Pamięci.
Kazimierz Surzyn
Tańczyć uwielbiała
otoczona przyjaciółmi
jak chleb powszedni
radość i szczęście jadła
w całusach promieni
Kilka brutalnych rąk
owłosionych klat
i naraz pękają
stuletnie buki
gałęzie trzaskają
kręgi poniżenia
niemożnością leży
w dno ziemi wbita
na sprawiedliwość
z nadzieją czeka
czy jej odrosną
skrzydła witalności
nie wiadomo
Kazimierz Surzyn
Nie mam ojca, chociaż nigdy nie umarł
i nigdy nie odszedł
Nie wie co robią synowie, bo tonie
w morzu alkoholowych potrzeb
Nie mam kolegów, bo ceniłem miłość
nad ulotną młodością
Nie rozróżniali uczucia od seksu,
nie wiedzieli co nazywam miłością
Nie mam szacunku, bo nie łamałem prawa
gdy byłem młody
Więc rówieśnicy wyżywali się na mnie
rzucając kłody
Nie wierzy we mnie matka, bo do dzisiaj mam
bałagan w pokoju
Po za nim nie widzi niczego, nawet smutku,
nie dającego mi spokoju
Nie mam wiele, a i tak zawsze wokół mnie
mnóstwo szumu
Brat na moje sukcesy stwierdził, że to więcej
szczęścia niż rozumu
Mam za to depresję, bo wspomniana miłość
mnie wystawiła na próbę
Jeśli wczoraj miałbym lufę przy głowie
nie wiedziałbym, czy spudłuję
Mam za to niewypowiedzianych wrogów, chociaż
nigdy ich nie szukałem
Trzymam w sobie ogrom smutku, chociaż
przed chwilą się śmiałem
Mam za to wyśmiane ambicje i tłumaczenia
dlaczego mi się udaje
Mimo to codziennie do słońca od nowa
uśmiechnięty wstaję
Mam za to głowę pełną przemyśleń,
planów i marzeń
Biegnę za nimi w pośpiechu
przed horyzontem zdarzeń
Przelewam w wiersze mą głowę
Zawsze gdy we własnych myślach tonę
Przelewam w wiersze moją codzienność
Zawsze gdy Ona pokazuje mi obojętność
I nieważne, ile smutku wyrzucę
Ile rymów napiszę, ile przespanych nocy porzucę
I nieważne, czy do grona szczęśliwych powrócę
Czy się raduję, czy płaczę, czy smucę
Przelewam w wiersze moje potrzeby
Zawsze gdy widzę własne pogrzeby
Przelewam w wiersze świat wokół
Zawsze gdy kręgi obok zatacza sokół
...
...
I nieważne jak dobrze tłumaczę
Nigdy nie spróbujesz zrozumieć
Znam takie miejsce gdzie
cień nie zagląda rano
usta wypowiadają szeptem
balladę niewyspaną
O domu wysoko na skale
tam w kominku ogień płonie
ciepłem światła zaprasza
by ogrzać zmarźnięte dłonie
Układam dobre wspomnienia
na półce jak książki pożółkłe
i choć nie jest ich mało
te najcenniejsze wkładam
pod poduszkę
Niech wyśnię pejzaże gór rzeźbione
dróg krętych zawiłe rozdroża
łąk zielonych ukojenie
niech ujrzę krople słonego morza
Wstanę więc i ruszę
i westchnę Boże drogi
dokąd mnie dzisiaj zabierasz
poczekaj bo w ciepłych kapciach
mam obolałe nogi