Ehh...

Wciąż upijam sok, z tego kubka zwanym "Życie",
Ale mój już chyba jest - dawno po terminie,
Gorzki smak, bardzo aż - sympatią go nie darzycie,
Wręcz doczekać się nie mogę, aż cały przeminie...

I tak mija mi mój czas, upijając tenże sok,
Już od dawna nic innego w ustach swych nie czułem,
Uczuć żadnych nie doświadczam, dzisiaj mija prawie z rok,
A miłość - kojarzy mi się tylko z bólem.

Jak widzicie, napój ten, bywa całkiem niebezpieczny,
Bo wypaczyć może, do życia wasze podejście,
I nieważne jakbyś myślał, że w radości jesteś wieczny,
Chwila nieuwagi - i na zawsze, tracisz szczęście.

Jagody

Stojąc na krawędzi dachu,

Myślalem o sercu swym gnijącym,

O blasku słońca już ciemniejącym,

O planów moich rozmachu.

 

Odrzuciłem na bok butelkę,

Spojrzałem w dół z obojętnością,

Za chwilę miałem się spotkać z wiecznością,

Nie było nikogo, kto trzymał mnie za rękę.

 

I już miałem swój ostatni krok wykonać,

I już chciałem pofrunąć niby sokół,

Od używek świat wirował się wokół,

Lada moment ostatecznie miałem skonać...

 

Ale wtedy dostrzegłem, wśród promieni słońca,

Krzew pięknych jagód bogato rosnący,

Bił od nich urok tak uspokajający,

Że zachwytowi memu nie było końca.

 

"Już wiosna" - stwierdziłem, doglądając krzewu,

Gdy wnet mnie dopadła nostalgia dziwna,

Odeszła ode mnie chęć skoku ohydna,

Wycofałem się, nie rozumiejąc czemu...

 

Usiadłem, płacząc - ale to raczej ze szczęścia,

Wciąż podziwiając te piękno natury,

Dziękując podniosłem głowę do góry,

Wszak ten jagód krzew ocalił mnie od odejścia...

 

Powietrze

Moja droga, Tyś jest jak powietrze dla mnie...

Lecz proszę, zrozum dobrze tę składnię,

Albowiem nie o ulotność tegoż gazu chodzi,

A o drugie znacznie, które na myśl przychodzi.

 

Każda istota, powietrza wymaga,

Inaczej ze śmiercią bolesną się zmaga,

Umiera powoli, i bez tlenu zdycha,

Nim się obejrzy - już nie oddycha...

 

Tak więc, kochana, Tyś dla mnie jak powietrze,

To nie są słowa rzucane na wietrze,

To moje wołanie, o tlen dla siebie,

Gdyż umieram powoli, bez oddechu, bez Ciebie...

 

 

Do Wyjątkowej

Serce nie sługa - tak rzecze przysłowie
Choć bardzo bym chciał, by było inaczej,
Już nie uczucia, co innego mam w głowie,
Lecz serce nie odpuści zbyt prędko raczej.

A jako że serce to i dusza cała,
Łabędzi lament ostatni odgrywa,
Mój spokój tęsknota całkiem zszargała,
Resztki mej świadomości odrywa.

I zanim mnie zranisz ucieczką, suchością, 
Pomyśl raz, drugi, ja się otwieram,
Wciąż mam coś z chłopca, co myślał miłością,
Myśl mą w tym wierszu zawieram.

Choć serce wymarłe, to fragment jest żywy,
On silnym uderza impaktem,
Kawałek ten odpowiada za rymy,
On wciąż Cię kocha - i to jest faktem...

Wstyd mi to pisać, po wszystkim co było,
Ale jak wiesz - kłamać nie umiem,
Wszystko to dziwne, logikę zmyło,
Jak zechcesz uciec - zrozumiem...

Sam bym się bał takiego chaosu,
Co w głowie mąci i niszczy miasta,
Jednakże to właśnie serce bez głosu,
Problemem jest moim i basta...


 

Parszywa miłość

Jeżeli myślisz, jak jest trwać w miłości,

Zawróć! To niebezpieczna droga.

Przyczyną bowiem Twej ciekawości,

Może być boleść i trwoga.

 

Ja kiedyś kochałem - i kocham dalej,

Choć teraz to miłość parszywa.

Dawniej w mym sercu uczucie było dla niej,

Teraz mi serce rozrywa.

 

Zapytasz - "A jak to, ale jak tak można?"

Odpowiem Ci mój padawanie,

Że miłość to wojna bolesna i trwożna,

A nie po łące hasanie.

 

Bo kiedy kochasz - cały świat się zmienia,

Stary w niepamięć odchodzi,

A gdy tylko poruszy się spod stóp twych ziemia,

Pustka z udręką przychodzi.

 

Tak więc, zastanów się dobrze dwa razy,

Nim powiesz: "Ja już chcę kochać!",

Bo jeśli do miłości nabierzesz urazy,

Zostanie Ci tylko - szlochać...

 

Żyły

Mimo, iż krew, to płyn do życia niezbędny,
Pozbyć się jej chcę, nim dojdę do obłędu,
Bowiem jej nadmiar jest mi niepotrzebny,
Wierzę, że robiąc to nie popełniam błędu.

Krwawię z ran, które chciałaś bym miał,
Choć osobiście mi tego nie powiedziałaś,
Odmówić Ja Tobie, jakże bym śmiał,
Mimo, iż o efekcie swych słów nawet nie myślałaś...

Trudno, zdarza się, "Życie" jak to mówią,
Nie ma co się martwić jednym rannym człekiem,
W końcu śmierć i diabli krwiste mięso lubią,
A jego cena zmniejsza się wraz z wiekiem...

A zresztą i tak potrzeby nie mam - niech to diabli,
Życia bez zgody, której nie chcesz mi zapewnić,
Czas co prawda do trumny mnie nie nagli,
Ale chciałbym wreszcie coś w życiu odmienić...

Jeżeli tęż zmianę stanowić ma śmierć,
Niechaj tak będzie i wiedz droga o tym,
Że jeżeli czegoś chcę - będę mieć,
Choćbym myślał o pakcie grobowym.

 

 

MIŁOŚCI OBLICZA

Miłość wielkie uczucie

zachwyca smuci

wycałuje zrani

pięknie i żałośnie nuci

 

wypełnia łzami dzbany

plecie warkocz szczęścia

smutnym albo radosnym

przechadza się spojrzeniem

 

Kazimierz Surzyn

ZA SZYBĄ

W srebrnej rosie

pławi się słońce

którego promienie

rozświetlają zakamarki

 

po lazurowym niebie

chodzą wielkanocne baranki

gwarząc w bieli czule

Alleluja Alleluja Alleluja

Panu Naszemu Chwała

 

wiatr kołysze brzozą

i z ptakami wyśpiewują

kunszt wiosny radosnej

z nadzieją na życzliwe jutro

 

zielona trawa w sadzie

i krokusy co porosły

w koszach na werandzie

szczęściem napawają serce

 

taki błogi spokój

za szybą panuje

jakby nie było nad głową

wstrętnej korony wirusa

 

Kazimierz Surzyn

Jak Ja

Być Jezusem swoich czasów

w świadomości tak uczciwym

jak sklepowa w mięsnym sklepie

gdy schabowego młotkiem klepie

 

Drogą kroczyć wciąż pod górę

stopom nie dać nic wytchnienia

by na szczycie zamiast wiary

zaleźć popiół pył z kamienia

 

Który miał być  fundamentem

żeby dom postawić nowy

i zobaczyć za zakrętem

że nie ma miłości mowy

 

Cierń wbity do krwi uciska

pot zalewa oczu jasność

całe życie się wzbijałem

by jak gwiazda znowu zgasnąć

 

Pręgi pleców od miłości

która balsamem być miała 

na wysokie zmartwień progi

maścią zbolałego ducha ciała

 

Wiem że tutaj Jezu drogi

życie to jest taka gra

teraz pewnie jesteś Bogiem

lecz na ziemi takiś sam

jak JA

 

 

 

 

 

Do siebie piję

Myślałem jak stać się niewidzialnym

i wbrew pozorom nie jest to wielka sztuka

znikasz na pstryk obłoku dotykasz

krok naprzód a jednak wstecz

zakładasz stary garnitur co mole

prawie go zżarły torbę podróżną

wieszasz na ramieniu jak balast

w niej całe twoje smutne życie

przez które słońce nie przenika

we mgle chodzę i niby do przodu

lecz cofa się nieustannie  rak

który bez czystej wody ginie

mając nadzieję że będzie pięknie

kiedy wypowiadałem z miłością

twoje imię ale czas zamienia uczucia

w skorupę mięczak robi krok w tył

jak to rak rok miesiąc dzień bo

nadszedł już ten czas utonę

w mętnej uczuć brei nieprzezroczystej

niczym szyba w deszczowy dzień

zabrakło sposobów by osuszyć łzy

więc najlepszym z nich to zniknąć

para to  stan wolny od trosk

kieliszek jedyny on się nie zbije

za toast czyjś szczęście czyje

niewypowiedziane z moich ust

problem mam że wódki nie piję

nie piję ?

złamana obietnica

postanowiłem odejść 

a ty obiecałaś 

że zawsze mogę wrócić

postanowiłem wrócić

a ty powiedziałaś 

że to nie ma sensu

moje serce zostało złamane

po raz kolejny 

oczy całe załzawione 

czuję gulę w gardle 

rozgrzane noże w sercu

twoja obietnica była tylko

pustymi słowami

nic nie znaczącymi 

wypowiedzianymi z grzeczności 

a ja ci uwierzyłem 

odszedłem ciałem 

ale nie duchem 

cały czas nadzieję miałem 

że jeszcze do ciebie wrócę

a gdy zrobić to chciałem 

było już za późno

myślałem że jesteś osobą

która nigdy by mnie 

nie zraniła 

muszę przestać być taki

naiwny

rozwaliłaś mnie

a mimo to

gdybyś zmieniła zdanie

chciała mnie przyjąć z powrotem

byłbym tak szczęśliwy

że momentalnie bym zapomniał 

o złamanej przez ciebie

obietnicy

ZDARZENIE

Czekały na busa

w złotych promieniach

wstającego słońca

matka z córeczką

uśmiechnięte żartowały

jak mówili świadkowie

takie szczęśliwe 

dwa serca blisko siebie

i w sekundzie auto

wjechało w ludzi

 

kierowca pijany

coś z trudem bełkotał

a córka w objęciach matki

 

obie leżą w mogile

pośród brzóz płaczących

i słuchają ptaków

co im o różnych porach

niebieskie arie śpiewają

 

miałem piękny sen

dusze mamusi i córuni

Bogu aniołowie zanieśli

 

Kazimierz Surzyn

AUSCHWITZ - BIRKENAU

Na rampie wyładowczej

dzieci i dorośli.

 

Ci z prawej zostawali

na prace ponad siły

eksperymenty medyczne

tortury rozstrzelania

piekło głodu.

 

Z lewej szli od razu

do komór

na zagazowanie

czarne dymy

rozsiane prochy

a my 

pochylmy głowy

w zadumie.

 

Ocaleni

wychudzeni do kości

z zapadniętym spojrzeniem

upodleni.

 

Pękają skały

Ściany płaczą

Krzyczą Pomniki

Modlitwa

Znicz Pamięci.

 

Kazimierz Surzyn

ZRANIONA

Tańczyć uwielbiała

otoczona przyjaciółmi

jak chleb powszedni

radość i szczęście jadła

w całusach promieni

 

Kilka brutalnych rąk

owłosionych klat

i naraz pękają

stuletnie buki

gałęzie trzaskają

kręgi poniżenia

 

niemożnością leży

w dno ziemi wbita

na sprawiedliwość 

z nadzieją czeka

 

czy jej odrosną

skrzydła witalności

nie wiadomo

 

Kazimierz Surzyn

 

 

Wstęp ( Przelewam W Wiersze) 1/7

Nie mam ojca, chociaż nigdy nie umarł
i nigdy nie odszedł
Nie wie co robią synowie, bo tonie
w morzu alkoholowych potrzeb
Nie mam kolegów, bo ceniłem miłość
nad ulotną młodością
Nie rozróżniali uczucia od seksu,
nie wiedzieli co nazywam miłością
Nie mam szacunku, bo nie łamałem prawa
gdy byłem młody
Więc rówieśnicy wyżywali się na mnie
rzucając kłody
Nie wierzy we mnie matka, bo do dzisiaj mam
bałagan w pokoju
Po za nim nie widzi niczego, nawet smutku,
nie dającego mi spokoju
Nie mam wiele, a i tak zawsze wokół mnie
mnóstwo szumu
Brat na moje sukcesy stwierdził, że to więcej
szczęścia niż rozumu

 


Mam za to depresję, bo wspomniana miłość
mnie wystawiła na próbę
Jeśli wczoraj miałbym lufę przy głowie
nie wiedziałbym, czy spudłuję
Mam za to niewypowiedzianych wrogów, chociaż
nigdy ich nie szukałem
Trzymam w sobie ogrom smutku, chociaż
przed chwilą się śmiałem
Mam za to wyśmiane ambicje i tłumaczenia
dlaczego mi się udaje
Mimo to codziennie do słońca od nowa
uśmiechnięty wstaję
Mam za to głowę pełną przemyśleń,
planów i marzeń
Biegnę za nimi w pośpiechu
przed horyzontem zdarzeń

 


Przelewam w wiersze mą głowę
Zawsze gdy we własnych myślach tonę
Przelewam w wiersze moją codzienność
Zawsze gdy Ona pokazuje mi obojętność
I nieważne, ile smutku wyrzucę
Ile rymów napiszę, ile przespanych nocy porzucę
I nieważne, czy do grona szczęśliwych powrócę
Czy się raduję, czy płaczę, czy smucę
Przelewam w wiersze moje potrzeby
Zawsze gdy widzę własne pogrzeby
Przelewam w wiersze świat wokół
Zawsze gdy kręgi obok zatacza sokół
...
...
I nieważne jak dobrze tłumaczę
Nigdy nie spróbujesz zrozumieć

Poczekaj

Znam takie miejsce gdzie

cień nie zagląda rano

usta wypowiadają szeptem

balladę niewyspaną

O domu wysoko na skale

tam w kominku ogień płonie

ciepłem światła zaprasza

by ogrzać zmarźnięte dłonie

Układam dobre wspomnienia

na półce jak książki pożółkłe

i choć nie jest ich mało

te najcenniejsze wkładam

pod poduszkę

Niech wyśnię pejzaże gór rzeźbione

dróg krętych zawiłe rozdroża

łąk zielonych ukojenie

niech ujrzę krople słonego morza

Wstanę więc i ruszę

i westchnę Boże drogi

dokąd mnie dzisiaj zabierasz

poczekaj bo w ciepłych kapciach

mam obolałe nogi

 

ŚWIĘTY SZCZEPANIE

Apostole pierwszy męczenniku diakonie

Wdów i ludzi ubogich opiekunie

Cudotwórco głoszący Ewangelię gorliwie

O boskości Chrystusa mówiący otwarcie

Tyś duchem świętym przepełniony

Na wieki wieków pochwalony

Gruntownie zreformować judaizm chciałeś

Lecz u współczesnych rozumiany nie byłeś

Bestialsko ukamienowany przez Żydów

W godzinie śmierci modlący się za prześladowców

Niebo otwarte i Jezusa widzący

Co stoi po Boga prawicy

Z kamieniami na księdze spoczywającymi

Z kamieniami w rękach trzymanymi

Z kadzielnicą w dłoni prawej

Z naczyniem na kadzidło albo Krzyżem w lewej 

Patronie stajennych woźniców

Stangretów tkaczy krawców 

Stolarzy kamieniarzy

Bednarzy murarzy

Ciebie wierni wzywają

I o wsparcie błagają

W bólu kamicy kolki głowy

I życia doczesnego odnowy

Trzeba u Ciebie śmierć łagodną wypraszać

I tak jak Ty winy innym odpuszczać

 

Kazimierz Surzyn

 

 

Akcja serca

Po burzy nadeszła cisza

aż w uszach szumi

wczorajsze sprawy

zabrał cyklon niepamięci

siedzę i patrzę na ręce

poranione od przeciągania liny racji

pieką , parciany sznurek przyzwyczajeń

czas było go już puścić

puścić co nie służyło

zmyć paprochy nadziei

by się już skończyło

to czego czas nie sklei

w milczeniu ziarenka liczę piasku

przyklejają się do ran

jak na letniej pocztówki obrazku

na pustyni uczuć zostałem sam

deszcz obfity twarz przemyje

do suchej nitki zmoczy

cieszyć się ze żyję gdy

piachu wspomnień pełne oczy

cisza po burzy gorzka ulga

piorunem rażony stoję słup

w kamień zamieniony

zatrzymana akcja serca

czy kochać będę kiedyś mógł ?

Znowu Mi się Śniłaś - Czar Jesiennej Depresji

Budzę się po kolejnym koszmarze
Byłem w nim w innym wymiarze
Znów obok Ciebie
Atakują mnie natłoki myśli
Niech mnie miłość oczyści
Lecz nie ta od Ciebie

 

Spoglądam ze smutkiem w lustro i blednę
Doszło mi lat, a uśmiech już więdnie
Te same oczy, a inne spojrzenie
To samo życie, a inne marzenie
Za prawdę i świadomość zapłaciłem najwyższą cenę
Dostałem wolność, straciłem szczęście i wenę
Widzę wczorajszy dzień, a serce me ginie
Co miałbym zrobić żebyś została wtedy choćby na chwilę?

 

Spoglądam ze smutkiem na ten obraz we śnie
Marzeniom wczorajszym dziś zapalam świeczkę
Słyszę wczorajsze życzenie, a serce me ginie
Chciałbym umrzeć byś pokochała na pogrzebie mnie choćby na chwilę

 

Budzę się po kolejnym koszmarze
Byłem w nim w innym wymiarze
Znowu mam łzy w oczach
Atakują mnie natłoki myśli
Niech mnie miłość oczyści
Znowu źle sypiam po nocach

NIEszczęśliwe zakończenie

Kolejna perła spada dziś,

nieszczery wzrok mówi Ci,

gdy na początku serca łzy,

fundament tego bedzie zły.

 

Coraz więcej procentów pija -

sama w wielkim domu siedzi.

Echo samotności ją dobija -

widzą wszystko sąsiedzi.

 

On jest ciągle w delegacjach -

ma panienki na wszystkich stacjach.

Ona czeka twardo w mroku,

gdy w końcu będzie przy jego boku.

 

Pieniądze - ważne lecz pamiętaj - 

ona wciąż na Ciebie czeka,

nie bądź płytki - nie zwlekaj,

nim zawiśnie na jej szyi pętla.