Byliśmy daleko, a jednocześnie blisko
Mieliśmy już być tylko razem
Mieliśmy już być tylko blisko
Zostaliśmy osobno..
Zostaliśmy daleko..
w te popołudnie padał nudny deszcz
kolejny szary dzień w czarno-białym świecie
pozbyłem się tego dnia wszystkich łez
trzymając jesień za rękę myślałem o lecie
poddałem się, przyjąłem wtem imię: "Strach"
wyglądałem jak straszydło, miałem wielkie oczy
a w snach nawiedzał mnie krajobraz i dach
"Będę świetnym orłem" mówiłem każdej nocy
lecz do towarzystwa deszczu dołączyła burza
mózgów; a wiatry nadal zachęcająco w dół wieją
ale psychiczna rana nigdy nie będzie tak duża
by w głowie pomieszać poplątanie ze straconą nadzieją
i wtem obudziłem się we własnym łożu zapłakany
ucieszony, że Abraham swoim nie zadręcza
Złapałem lato za rękę, chociaż z jesienią utkany
w czarno-białym sercu kolorować zaczęła tęcza
Umysł nawalił, przestaje myśleć.
Zaczynam czuć, mocniej i mocniej...
Tak łatwo można oszaleć.
Dźwięki robią się głośniejsze, coraz głośniej i głośniej.
Przed lustrem stoję i pytam się ''czemu tego nie olewasz?''
Znowu wpadam w moją wewnętrzną histerię...
Za wariata mnie uważasz
co chwilę umysł wykrywa zagrożenie innym przypomina to komedię
Serce przyspiesza, oddechu złapać nie mogę.
Świat wiruje, dusza krzyczy i woła o pomoc.
Ja samą siebie zagoniłam w pułapkę.
I tak codziennie czuję tę niemoc
Smutek co zamyka przestrzeń, przychodzi znikąd i niszczy co zostało po mnie, otwiera nicość która wypełnia cięcia . Zamyka drzwi, zostawia jedynie malutki kocyk gdzieś w rogu, zimnym rogu. Patrzy na tych co widzą i ucieka- już nie patrzą, już nie widzą. Został cień, tylko cień.. cisza..
Mówię nie, stawiam krok- zimno trzyma mnie za gardło, próbuję iść dalej, czuję się mały- wokół sami wielcy... odleciałem... przewiew trzaska drzwiami, podłoga się zarywa a ja upadam. Ta cisza...no ku*wa ta cisza...zagłuszam cisze, dzwoni dzwonek, nie mam głodu, mam tylko kwadrat co zostaję zamknięty na stole...
Ściany się zbliżają, próbuję je zatrzymać... no stój, proszę stój, no ku*wa stój... boli. Ściany niewzruszone zamknięte murem i ja bez rąk, bez nóg, bez serca. Czuję że to już dzisiaj- w końcu będą pytać będą rozmawiać, będą o mnie lecz nie do mnie.
W krzywym zwierciadle -
zniekształcone obrazy
ukazują kalectwa ślady
w niewoli umysłu
brak już sił i wiary
że życie popłynie
jasnym światła torem
odrodzi się na nowo
umysł zniewolony
otworzą się jak w księdze
lepsze życia strony
staną się motorem
ludzkiego przetrwania
znikną mrok i ślady
trwałego kalectwa
człowiek - będzie wolny
z choroby wyzwolony
autor: Helena Szymko/
Każdego ranka zanurzam się w nicość pustej egzystencji; otaczającej mnie subtelnym brakiem możliwości i chęci.
Nie czuje wolności, a w tym co mam widzę jedynie brak jakiejkolwiek miłości.
Błękitny Księżyc w swej uczciwej zadości; może odebrać wszystkie sentymenty moich wnętrzności.
Ostrze wbite głęboko, penetrujące ciało z litości, widzi gdy na świecie wylęgują się co nowe zuchwałości.
Brak dumy, zrozumienia, niestety nie wspomnienia;
Lecz momenty zachowane na widniejącej ścianie, sugerować mogą nienawiści zmartwychwstanie.
Ślady zostaną, tu nic nie ugram, w skład wchodzi jedynie to co wskóram.
Łapię oddech łapczywie, jeden za drugim, lecz po co jeśli zamieni się w dym długim;
Wylatujący w powietrze daleko, za siebie, patrzący z oddali:
"Jeszcze mam nadzieję."
Spotkałem Ją, ohh co to były za momenty
Pierwsze wrażenie- "jest niesamowita"
Byłem w szoku, byłem jej czarem zaklęty
Stoi przede mną i mówi "witam"
Już wtedy wiedziałem, od początku samego
Niech mnie nie opuszcza, niech zawsze tu będzie
Nie zniosę choćby dnia, bez Jej towarzystwa uroczego
Chcę Ją mieć obok mnie, zawsze i wszędzie
Pozytywny wpływ, już czuję jego działanie
Chciałbym natychmiast zmienić mnóstwo rzeczy
Cały światopogląd, całe to zachowanie
Usunąć, wymazać, wyrzucić do śmieci
Spojrzeć w lustro, i co tam zobaczyć?
Szczęśliwego człowieka, bez smutku wylewanego
Który nowe cele może sobie układać raczyć
Który nie ma w sobie nastawienia zgorzkniałego
Jej postać w pobliżu, daje same zalety
Złapałem więc ją mocno za rękę
Lecz usłyszałem nagle "niestety"
Wielką to słowo zrobiło w sercu mym wnękę
"Nie Tobie jestem pisana"- odeszła to mówiąc
Starałem się chociażby drgnąć
Ta jedyna, ta wspaniała, opuściła mnie zbytnio się nie trudniąc
Zacząłem w myślach znowu klnąć
Ta moja wybranka, kim ona jest więc?
Była to tak zwana "do życia chęć"...
I widzisz
Nikt nie pyta
Nikt nie płacze
Nikt nie mówi
Nikt nie słyszy
Nikt nie widzi
Cisza
Tylko głucha cisza
I odłamki szkła
Po których stąpa
Dusza
Głupia dusza
Nic nie czuje
Nic nie słyszy
Nic nie widzi
Jest
Ona tylko jest
Na chwilę
Krótką chwilę,
Która już
Minęła
Świat wciąż na mnie nie gotowy,
Choć ja robić chciałem gody,
Nie ma miejsca tu dla błazna,
Dzisiaj szczęścia ten nie zazna.
Głowa ciągle zwisa smutnie,
Czarne łzy na białym płótnie,
Jestem nagi, brak okrycia,
Mam już dość mojego życia.
Niby tylko kochać chciałem,
Niby starać się musiałem,
Lecz ze starań łokcie zdarte,
A ja mus mam iść w zaparte.
Głowa ciągle zwisa smutnie,
Czarne łzy na białym płótnie,
Jestem nagi, brak okrycia,
Mam już dość mojego życia.
Nici mam ze starań swoich,
Utraciłem bliskich moich,
Zmysły moje oszalały,
A ja nadal nie mam damy.
Głowa boli, płaczę smutnie,
Bieli nie ma już na płótnie,
Ciało martwe bez okrycia,
Ah... Mam dość mojego życia.
Wciąż upijam sok, z tego kubka zwanym "Życie",
Ale mój już chyba jest - dawno po terminie,
Gorzki smak, bardzo aż - sympatią go nie darzycie,
Wręcz doczekać się nie mogę, aż cały przeminie...
I tak mija mi mój czas, upijając tenże sok,
Już od dawna nic innego w ustach swych nie czułem,
Uczuć żadnych nie doświadczam, dzisiaj mija prawie z rok,
A miłość - kojarzy mi się tylko z bólem.
Jak widzicie, napój ten, bywa całkiem niebezpieczny,
Bo wypaczyć może, do życia wasze podejście,
I nieważne jakbyś myślał, że w radości jesteś wieczny,
Chwila nieuwagi - i na zawsze, tracisz szczęście.
Stojąc na krawędzi dachu,
Myślalem o sercu swym gnijącym,
O blasku słońca już ciemniejącym,
O planów moich rozmachu.
Odrzuciłem na bok butelkę,
Spojrzałem w dół z obojętnością,
Za chwilę miałem się spotkać z wiecznością,
Nie było nikogo, kto trzymał mnie za rękę.
I już miałem swój ostatni krok wykonać,
I już chciałem pofrunąć niby sokół,
Od używek świat wirował się wokół,
Lada moment ostatecznie miałem skonać...
Ale wtedy dostrzegłem, wśród promieni słońca,
Krzew pięknych jagód bogato rosnący,
Bił od nich urok tak uspokajający,
Że zachwytowi memu nie było końca.
"Już wiosna" - stwierdziłem, doglądając krzewu,
Gdy wnet mnie dopadła nostalgia dziwna,
Odeszła ode mnie chęć skoku ohydna,
Wycofałem się, nie rozumiejąc czemu...
Usiadłem, płacząc - ale to raczej ze szczęścia,
Wciąż podziwiając te piękno natury,
Dziękując podniosłem głowę do góry,
Wszak ten jagód krzew ocalił mnie od odejścia...
Moja droga, Tyś jest jak powietrze dla mnie...
Lecz proszę, zrozum dobrze tę składnię,
Albowiem nie o ulotność tegoż gazu chodzi,
A o drugie znacznie, które na myśl przychodzi.
Każda istota, powietrza wymaga,
Inaczej ze śmiercią bolesną się zmaga,
Umiera powoli, i bez tlenu zdycha,
Nim się obejrzy - już nie oddycha...
Tak więc, kochana, Tyś dla mnie jak powietrze,
To nie są słowa rzucane na wietrze,
To moje wołanie, o tlen dla siebie,
Gdyż umieram powoli, bez oddechu, bez Ciebie...
Serce nie sługa - tak rzecze przysłowie
Choć bardzo bym chciał, by było inaczej,
Już nie uczucia, co innego mam w głowie,
Lecz serce nie odpuści zbyt prędko raczej.
A jako że serce to i dusza cała,
Łabędzi lament ostatni odgrywa,
Mój spokój tęsknota całkiem zszargała,
Resztki mej świadomości odrywa.
I zanim mnie zranisz ucieczką, suchością,
Pomyśl raz, drugi, ja się otwieram,
Wciąż mam coś z chłopca, co myślał miłością,
Myśl mą w tym wierszu zawieram.
Choć serce wymarłe, to fragment jest żywy,
On silnym uderza impaktem,
Kawałek ten odpowiada za rymy,
On wciąż Cię kocha - i to jest faktem...
Wstyd mi to pisać, po wszystkim co było,
Ale jak wiesz - kłamać nie umiem,
Wszystko to dziwne, logikę zmyło,
Jak zechcesz uciec - zrozumiem...
Sam bym się bał takiego chaosu,
Co w głowie mąci i niszczy miasta,
Jednakże to właśnie serce bez głosu,
Problemem jest moim i basta...
Jeżeli myślisz, jak jest trwać w miłości,
Zawróć! To niebezpieczna droga.
Przyczyną bowiem Twej ciekawości,
Może być boleść i trwoga.
Ja kiedyś kochałem - i kocham dalej,
Choć teraz to miłość parszywa.
Dawniej w mym sercu uczucie było dla niej,
Teraz mi serce rozrywa.
Zapytasz - "A jak to, ale jak tak można?"
Odpowiem Ci mój padawanie,
Że miłość to wojna bolesna i trwożna,
A nie po łące hasanie.
Bo kiedy kochasz - cały świat się zmienia,
Stary w niepamięć odchodzi,
A gdy tylko poruszy się spod stóp twych ziemia,
Pustka z udręką przychodzi.
Tak więc, zastanów się dobrze dwa razy,
Nim powiesz: "Ja już chcę kochać!",
Bo jeśli do miłości nabierzesz urazy,
Zostanie Ci tylko - szlochać...
Mimo, iż krew, to płyn do życia niezbędny,
Pozbyć się jej chcę, nim dojdę do obłędu,
Bowiem jej nadmiar jest mi niepotrzebny,
Wierzę, że robiąc to nie popełniam błędu.
Krwawię z ran, które chciałaś bym miał,
Choć osobiście mi tego nie powiedziałaś,
Odmówić Ja Tobie, jakże bym śmiał,
Mimo, iż o efekcie swych słów nawet nie myślałaś...
Trudno, zdarza się, "Życie" jak to mówią,
Nie ma co się martwić jednym rannym człekiem,
W końcu śmierć i diabli krwiste mięso lubią,
A jego cena zmniejsza się wraz z wiekiem...
A zresztą i tak potrzeby nie mam - niech to diabli,
Życia bez zgody, której nie chcesz mi zapewnić,
Czas co prawda do trumny mnie nie nagli,
Ale chciałbym wreszcie coś w życiu odmienić...
Jeżeli tęż zmianę stanowić ma śmierć,
Niechaj tak będzie i wiedz droga o tym,
Że jeżeli czegoś chcę - będę mieć,
Choćbym myślał o pakcie grobowym.
Rozmywają się chmury,
wiatr pierwszego oddechu pompuje wspomnienia.
Ubieram mundur na spojoną skórę
i tańczyć zaczynam.
Zbliżają się czołgi, 1...2...3...70 w każdej minucie, drgania ich życia mego
bronić będą.
Zatruty tancerz bez muzyki,
bez publiki
skończyć choreografii dziś nie zdoła.
Sceny już nie ma, materiał na nową
utknął w synapsie.
Zbliża się burza. Strzał z parasola
zabija dźwięk silników.
Wycieczka do piekła zawsze kończy się w niebie.
Sznury pękają, spoiny gładkie.
Rozmywają się chmury...
Myślałem jak stać się niewidzialnym
i wbrew pozorom nie jest to wielka sztuka
znikasz na pstryk obłoku dotykasz
krok naprzód a jednak wstecz
zakładasz stary garnitur co mole
prawie go zżarły torbę podróżną
wieszasz na ramieniu jak balast
w niej całe twoje smutne życie
przez które słońce nie przenika
we mgle chodzę i niby do przodu
lecz cofa się nieustannie rak
który bez czystej wody ginie
mając nadzieję że będzie pięknie
kiedy wypowiadałem z miłością
twoje imię ale czas zamienia uczucia
w skorupę mięczak robi krok w tył
jak to rak rok miesiąc dzień bo
nadszedł już ten czas utonę
w mętnej uczuć brei nieprzezroczystej
niczym szyba w deszczowy dzień
zabrakło sposobów by osuszyć łzy
więc najlepszym z nich to zniknąć
para to stan wolny od trosk
kieliszek jedyny on się nie zbije
za toast czyjś szczęście czyje
niewypowiedziane z moich ust
problem mam że wódki nie piję
nie piję ?
powinienem był
podjąć inną decyzję
ktorej teraz nie mogę cofnąć
kierowałem się
emocjami i uczuciami
zamiast
rozumem
tak jak powinienem
za każdym razem mówię sobie
że więcej nie popełnię tego błędu
a jednak popełniam
jestem zbyt
impulsywny
emocjonalny
bezmyślny
głupi
mam za swoje
i teraz żałuję tak wiele rzeczy
zastanawiam się
co by było
gdybym zaczął myśleć
myśleć racjonalnie
zgodnie z logiką
nie biorąc pod uwagę
emocji
i uczuć
czy moje życie
byłoby lepsze?
czy moje życie
byłoby nudniejsze?
Noszę żal w sobie
Bo wytykany miałem nawet uśmiech na twarzy
Wolność schowała się grobie
Tam nie będziesz oceniany, gdy się okazja nadarzy
Lecz taki jest świat
Nie zostało nic innego jak się przystosować
Więc dziś jestem rad
Otoczony równowagą, nie muszę się z myślami mordować
Pozwól więc, że
Spiszę ten cały ból czytany przez Ciebie na papier
I chwilę poklęczę
W potrzebnej modlitwie odnajdę szukany ulgi spacer
To jest moje życie
Ode mnie tylko zależy jak się ono jutro potoczy
Chcę być na szczycie
Jeśli szczyt to moment, gdy wraz ze szczęściem się kroczy