Żurek, żurek spada z nieba,
Nic dziś więcej mi nie trzeba.
Blaskiem, pięknem promienieje,
Nie pojmuje, że ktoś nie je.
Są jajeczka, jest kiełbaska,
Każdy aż z zachwytu mlaska.
Ciastka !!
Pączki tak się przyglądają:
- "krupnik, krupnik"
Dżem swój mają !
Malinkowy, świeżo wyciskany?
Na polu porzeczek zbierany.
Ale gdy on przyjdzie ?!
Spojrzy ! Może wyjdzie.
Skończy się wszystko, co się zaczęło.
Dzieło !
Nie pojmujesz mojego geniuszu ?...
Bo nie umyłeś uszu !
Obrusy? haftowałem,
Nie, nie mogę być pedałem !
Chciałem kiedyś być rowerem,
Całym ! A nie marnym czymś tam małym.
"Krzysiowy deszczyk" zalewa mnie całego,
Mam wielkie-ego :!-?X
"Nie, nie, nie!" powiedział ogórek
I podskoczył słodko do dołu dwa razy.
Ninja wstali, wyciągnęli sznurek,
I przykleili kartkę do jego twarzy.
Owoc z początku jak lew się bronił,
Uciekał, skakał, pływał i klaskał.
Lecz ninja mieli towarzyszy broni,
I przyszedł prysznic co głośno mlaskał.
Wobec potężnej siły wroga,
Ogórek udawał, że nie żyje.
Ale nie było przy nim buldoga,
A więc ninja ciachnęli go w szyje.
Zdziwił się prysznic, ten od mlaskania,
Gdy ogórek wstał i odleciał na taborecie.
Rozległ się gromki okrzyk klaskania,
A ogórek po dziś dzień lata po świecie.
Pod powierzchnią wielki cień,
Tafla burzyć się zaczyna.
Nie spokojny to jest dzień,
Z wody wygląda płetwa olbrzyma.
Już wiesz, że dzisiaj zginiesz,
Że nie ma szans na ocalenie.
Mimo to dalej płyniesz,
Coraz bliżej ostatnie tchnienie.
On, wraca w głębiny,
By znienacka zaatakować.
Łzy mieszają się z potokiem śliny,
zaczynasz panikować.
Nagle w podbrzuszu swym czujesz kły,
Ogromna siła wyrzuca Cię w powietrze.
Na nikogo nie masz prawa być zły,
Nikt nie kazał Ci płynąc w tym swetrze.
Lecz nagle wszelkie ataki ustają,
On odpływa, on-niepokonany.
Ponoć głupi szczęście mają,
Bo to czego jesiotry nie jedzą ? to właśnie kasztany.
Przerzucam ciuchy w szafie...
Patrzę- "dziubas";), wezmę "dziubasa".
Odmówić mu nie potrafię.
Przychodzi mi do głowy piosenka taka:
Lepiej mieć z przodu "dziubasa"
Niźli małego- ptaka.
Śmiechowo, pysznie.. w dobrym humorze,
Wesoło, bananowo.. w jaskrawym kolorze,
Tak się czuję.
W głowie głupi pomysł mnie bierze,
Bym znalazł żart wyborny,
Który w słowa umysł mój dobierze,
Który będzie figlarny i mądry.
Ale czy to warte?
Wschodu i Zachodu,
Trudu i Brudu,
Głowy i Mowy,
By się tak wysilić cicho,
Żeby nikt nie pomyślał o mnie,
Żem się stanem ducha przejmuje,
Nie myślę nad tym wersem długo,
Piszę go krótko i zwięźle zgodnie z nutą,
W mojej głowie.
To się chyba nazywa inwokacja?
O Boże!
A może masturbacja?
Zbyt rozkosznie!
Tak to interpretacja!
Tylko co to znaczyło?
Nie wiem już co piszę, i co chce powiedzieć, zgubiłem akcję.
Mam nadzieję, tylko że napiszę kiedyś Swoją Inprowizację...
Czerwone lewe ucho
- ktoś myśli i opowiada
Pryszcz na czubku języka
- ktoś myśli zawistnie i źle
Swędzenie ręki lewej
- dostaniesz "kasę"
- ręki prawej
- przywitasz się.
Jest sposób- zażyj coś...
Rozumu jeszcze nie straciłam,
lecz niepotrzebny mi taki mąż...
i sama nie wiem co zrobiłam,
żeby dziękować jemu wciąż.
Ja nie soszła jeszczio iz uma,
no mnie nie nużnyj takoj muż...
szto ja zdjełała sztoby wsjegda,
błagodarnostju eto było uż.
(nie mam klawiatury w cyrylicy;)
Nocą pytają moje kości stare
Maj to czy marzec bo zimno i wieje.
Ktoś z tą pogodą dawno przebrał miarę,
Już tydzień pada i zwyczajnie leje.
Lecz tydzień kończy cudowna przemiana
I słońce przepraszając znów grzeje za darmo.
Więc chęć do życia szturcha mnie od rana,
Wesołych planów rozsiewając ziarno.
Bogatszy jestem i znów najmądrzejszy,
Znam się na wszystkim, zdrów jestem jak ryba.
Stary garnitur stał się najmodniejszy.
I nawet moja żona odmłodniała chyba.
Kielce 10 maja 2010 r
Istnieję! Jem i piję, z łazienki korzystam śmiało,
Śpiewam i jakoś żyję! Lecz chyba to za mało!
Dlatego miewam chwile, niekiedy w tej łazience,
Gdy myślę nad gazetą, co właśnie wpadła w ręce.
Myślenie pomysły rodzi, które przychodzą same.
Niektóre kroczą prozą, inne są rymowane.
Nikt mnie do tego nie zmusza i grosza też z tego nie ma,
Lecz kiedy mnie coś wzrusza to znika głupia trema.
Bo nie ma nic gorszego, czy byłem wielki czy mały,
Kiedy naprawdę nikogo - nie wzruszy ten byt mój cały.
Że świat się będzie toczył spokojnie, bez żadnej złości
I nawet nie zauważy mojej nieobecności.
Kielce 5 czerwca 2010r
Już Sokrates tańczący przekonuje nas o tym,
Że nieważne są wady lecz rozumu przymioty.
Lecz dla Ksypci, przebiegłej kobiety
Był śmierdzącym opojem niestety.
Napoleon od wieków już dla Franków jest chlubą,
On kodeksy stanowił i dla wrogów był zgubą.
Lecz dla Józi, przepięknej kobiety
Był niemytym kurduplem niestety.
Katarzyna - caryca, prawda w oczy aż bije,
Nie swędzącą vaginą zbudowała Rassiję.
Lecz dla pań, tych kustoszy moralu
Była dziwką! I to w każdym calu.
A Gałczyński, kochani? Miał kochanek ze cztery,
Syna spłodził na boku i nie zawsze był szczery.
Lecz miał talent co wieki przetrzyma!
Dobrą żonę! Lecz takich już nie ma!
I dlatego najmilsi, wraz z dzbanuszkiem konwalii,
Miejsce ma w każdym sercu obraz Srebrnej Natalii.
"Nie rób ze siebie pawia. Szanuj męża i kwita.
W tym sęk! Jak mawiał ojciec Piotr - karmelita".
Kielce 15 grudnia 2009 r
Wierszyk rozpaczliwy.
Kiedy wreszcie przestanę być stary?
Chyba dosyć już tego dobrego!
Inni mogą brać życie za bary?
A ja muszę być już do niczego?
Już mi stawy jak drzwi w szafie skrzypią,
W oczach pełno jest piasku jakiegoś,
Włosy siwe do końca się sypią,
W lustrze kawał jest pyska czyjegoś.
Kiedy wreszcie przestanę być stary,
To golonki za czterech się najem,
Cztery piwa naleję do czary,
Cztery dni będę dawnym hultajem!
Będę biegał i skakał do woli,
Krzepkie ciało wystawiał do słońca,
Albo leżał gdzieś w cieniu topoli
Wierząc, że już będzie tak bez końca.
Jeszcze tylko ten roczek przetrzymam!
Dwa tysiące i dziesięć - i dość!
Niech mi rentę zabiorą - wytrzymam!
Potem wracam! Staruchom na złość!
Kielce 31 grudnia 2009 r.
Sylwestrowe smuteczki
(i nadzieje).
?Nareszcie sobie poszedł.
Bo z rok się tu zasiedział.
Wcale nie pachniał groszem.
I kiedy wyjść nie wiedział.
Długów umiał narobić,
Choć auto dostałem nowe.
I jak mam na to zarobić
Zachodzę teraz w głowę.
I draniem się okazał,
Na dobre mnie pogrążył.
Bo, nie bez mej pomocy,
Zostawił mi żonę w ciąży.?
Tak mówił młody człowiek.
Bo często tak się zdarza.
I zerwał, jak sen z powiek,
Karteczkę z kalendarza.
A mnie go było szkoda
Gdym słuchał zegara bicia.
Bo zabrał mi, wcale nie dodał,
Cząsteczkę mojego życia.
Następny już jest na schodach,
Z nadzieją otwieram drzwi.
Może choć tydzień mi doda
Bo stary, to rok zabrał mi.
Kielce 24 grudnia 2010 rok.
Kielce 31 grudnia