Patrzę i nie widzę horyzontu zdarzeń,
Otchłań mnie analizowała już tysiące razy,
Głowa pęka w szwach od przeszłych wydarzeń
Ah, jak ja mam nie czuć do siebie odrazy.
Przebijam się na wskroś, przez odmęty przeszłości,
I choć czas pływał - dalej widzę je wyraźnie,
Zdarzenia, twarze, chwile radości,
Mimo tak łatwych wspomnień - nie jest mi raźnie.
Bo... Po co mi przeszłość, skoro teraz się rozpada?
Po cóż mi pamiątki po dziejach zaginionych?
"Bo pamiętać trzeba"? "Bo wypada"?
Relikty epok dawno minionych?
Zabawne, śmieszne, a wręcz karygodne,
Do jakiegoż to stanu się doprowadziłem,
Gdzie myślę nad tym co było przechodne,
A nie nad rzeczą którą poczyniłem.
Myśl, to duszy częsta pociecha,
Czas - płynie, nawet gdy człowiek zwleka,
Natura, miota mną po każdej stronie,
Bym mógł raz jeszcze poczuć ciepłe skronie.
I mimo, że fajnie tak z ludźmi obcować,
Tylko z Tobą na końcu chciałbym się schować,
Przed światem, który nas ogranicza,
I tak do końca naszego życia.
Więc jedno życzenie mam ja do świata,
I nim się spełni - niech miną i lata,
Lecz jedyna rzecz której mi teraz potrzeba,
Usłyszeć raz jeszcze - "Я люблю тебя [1]".
[1] Я люблю тебя (czyt. ya lyublyu tebya), z rosyjskiego: Ja kocham Ciebie.
czuję, widzę, spadam - słuchaj!
podrap, ugryź- nic to nie da.
zniknie, minie - durna bieda.
stoję, milknę - wszyscy biegną.
zacznę? skończ już - myśli legną.
chwytam, łapię - każda leci.
skacze, cierpie - mózg oszpeci?
pcham, odrywam - wymiociny.
pląsam, leżę - wszędzie miny.
łkam, narzekam- duszy rany
czekam, czekam - sposób marny!
wołam wszystkich - czarna chmura!!
ratuj, proś no.. - wieczna dziura?
istne lato jesienią przyodziane woalem
nadziei wiary i miłości.
Niebo szafirowe bez żadnej chmury
beztrosko kąpie się w brązie czerwieni
i w odcieniach żółci wokół rozsypanych.
Spacerujemy aleją dębów i buków opasłych
w splocie palców dłoni i w pocałunkach
które co jakiś czas rozpieszczają usta.
Złote promienie i liście
spadają nam na głowy
powodując zadumę i rozmarzenie.
Nasyceni barwami oraz głębokim oddechem
spokój drzew i ciszę
schowaliśmy w kieszeniach na jutro.
Z nowymi siłami pijemy herbatę
z miodem lipowym malinami i cytryną
zajadając placek ze śliwkami
w ramionach miłosnego domku.
Kazimierz Surzyn
Z tobą każdy dzień był inny
jak na Helu malownicze wydmy
miasteczko wesołe w Chorzowie
zapach wody na statku po Wiśle
Wołodyjowski w filmowym obrazie
Zamek Królewski w Krakowie
kalwaryjskie dróżki pokutne
cudowna Pani w Częstochowie
Giewont przy strużkach potu
w promieniach słońca otulony
Zakopane z dorożką i stukotem
kopyt przepięknych siwków
sen radosny pod namiotem
i w stodole na lawendowym sianie
w pracy na biurku miałeś moje rysunki
oprawione w różnobarwne ramki
dotykałem drzew na barana noszony
nauczyłeś mnie gwizdać na palcach
przy puszczaniu pierwszego pociągu
bujać się na drewnianym koniku
i płynąć łódką z prądem wezbranych fal
wpoiłeś mądrą wolność z jasnymi granicami
miłość do Ojczyzny z bogactwem dziejów
z wartościami symbolami i kulturą
dzięki za życie wychowanie rozmowy
za bliskość czas poświęcony
za to że byłeś moim przyjacielem
darując najcenniejsze serce
dzisiaj jestem pod kapeluszem jabłoni
tam gdzie często siadaliśmy razem
widzę ciebie w wiklinowym fotelu
bystrego dobrego w życzliwym uśmiechu
tato za miłość i szczęście dziękuję
Kazimierz Surzyn
Mijasz zakręt za zakrętem
na prostej, nieskończonej drodze
W towarzystwie pustej głowy
i nie wartym zachodu wschodzie
porannego słońca
Dokąd to niesie duszę
Której nikt dźwigać nie chce?
Wspomniała, że jej podróż
zawiera schowane przejście
w ścianie końca
W tym nieustannym horyzoncie
zdarzeń i przygód zatrzymanych
zgubiłaś cel potrzebny
Pretekst wiatrem podszywany
Pomijasz milczeniem.
Ból który trwał
z czasem zelżał...
Serce w kawałkach
nie rozsypało się...
Ktoś tam powiedział
- "Dzielnie się trzyma"
choć sam nie wiedział
co za przyczyna...
Pomyślała,
że sobie poukładała...
Moment,
jedna chwila...
Zobaczyła,
jak się myliła...
Dmuchawiec też był
lecz szybko się zmył...
Wystarczył wiatr
i poleciał w świat...
Stojąc na krawędzi dachu,
Myślalem o sercu swym gnijącym,
O blasku słońca już ciemniejącym,
O planów moich rozmachu.
Odrzuciłem na bok butelkę,
Spojrzałem w dół z obojętnością,
Za chwilę miałem się spotkać z wiecznością,
Nie było nikogo, kto trzymał mnie za rękę.
I już miałem swój ostatni krok wykonać,
I już chciałem pofrunąć niby sokół,
Od używek świat wirował się wokół,
Lada moment ostatecznie miałem skonać...
Ale wtedy dostrzegłem, wśród promieni słońca,
Krzew pięknych jagód bogato rosnący,
Bił od nich urok tak uspokajający,
Że zachwytowi memu nie było końca.
"Już wiosna" - stwierdziłem, doglądając krzewu,
Gdy wnet mnie dopadła nostalgia dziwna,
Odeszła ode mnie chęć skoku ohydna,
Wycofałem się, nie rozumiejąc czemu...
Usiadłem, płacząc - ale to raczej ze szczęścia,
Wciąż podziwiając te piękno natury,
Dziękując podniosłem głowę do góry,
Wszak ten jagód krzew ocalił mnie od odejścia...
Myślałem jak stać się niewidzialnym
i wbrew pozorom nie jest to wielka sztuka
znikasz na pstryk obłoku dotykasz
krok naprzód a jednak wstecz
zakładasz stary garnitur co mole
prawie go zżarły torbę podróżną
wieszasz na ramieniu jak balast
w niej całe twoje smutne życie
przez które słońce nie przenika
we mgle chodzę i niby do przodu
lecz cofa się nieustannie rak
który bez czystej wody ginie
mając nadzieję że będzie pięknie
kiedy wypowiadałem z miłością
twoje imię ale czas zamienia uczucia
w skorupę mięczak robi krok w tył
jak to rak rok miesiąc dzień bo
nadszedł już ten czas utonę
w mętnej uczuć brei nieprzezroczystej
niczym szyba w deszczowy dzień
zabrakło sposobów by osuszyć łzy
więc najlepszym z nich to zniknąć
para to stan wolny od trosk
kieliszek jedyny on się nie zbije
za toast czyjś szczęście czyje
niewypowiedziane z moich ust
problem mam że wódki nie piję
nie piję ?
powinienem był
podjąć inną decyzję
ktorej teraz nie mogę cofnąć
kierowałem się
emocjami i uczuciami
zamiast
rozumem
tak jak powinienem
za każdym razem mówię sobie
że więcej nie popełnię tego błędu
a jednak popełniam
jestem zbyt
impulsywny
emocjonalny
bezmyślny
głupi
mam za swoje
i teraz żałuję tak wiele rzeczy
zastanawiam się
co by było
gdybym zaczął myśleć
myśleć racjonalnie
zgodnie z logiką
nie biorąc pod uwagę
emocji
i uczuć
czy moje życie
byłoby lepsze?
czy moje życie
byłoby nudniejsze?
Czekały na busa
w złotych promieniach
wstającego słońca
matka z córeczką
uśmiechnięte żartowały
jak mówili świadkowie
takie szczęśliwe
dwa serca blisko siebie
i w sekundzie auto
wjechało w ludzi
kierowca pijany
coś z trudem bełkotał
a córka w objęciach matki
obie leżą w mogile
pośród brzóz płaczących
i słuchają ptaków
co im o różnych porach
niebieskie arie śpiewają
miałem piękny sen
dusze mamusi i córuni
Bogu aniołowie zanieśli
Kazimierz Surzyn
Znam takie miejsce gdzie
cień nie zagląda rano
usta wypowiadają szeptem
balladę niewyspaną
O domu wysoko na skale
tam w kominku ogień płonie
ciepłem światła zaprasza
by ogrzać zmarźnięte dłonie
Układam dobre wspomnienia
na półce jak książki pożółkłe
i choć nie jest ich mało
te najcenniejsze wkładam
pod poduszkę
Niech wyśnię pejzaże gór rzeźbione
dróg krętych zawiłe rozdroża
łąk zielonych ukojenie
niech ujrzę krople słonego morza
Wstanę więc i ruszę
i westchnę Boże drogi
dokąd mnie dzisiaj zabierasz
poczekaj bo w ciepłych kapciach
mam obolałe nogi
Żal który nosisz w sercu
uwolnij ze swego wnętrza
otwórz dłonie i wypuść gołębicę
pokoju , na znak czystego powietrza
Ulecą pióra w przestworza
ciepły puch zapomnienia złego
rozdarta senna poduszka
rozsieje je zamiast zimnego śniegu
Gdzieś w głębi pragniesz tego
otuchy wybaczenia
by stać się lekkim jak piórko
porzucić stan kamienia
Na słońce patrzeć nie można lecz
ogrzać się jego promieniem
samotna wierzba przydrożna
gdy za gorąco otuli cieniem
Jak matka zaprosi serdecznie
choć życie toczy się kołem
ty gołąb na gałęzi jej siadasz
i wiesz już że jest twym aniołem
Gdzie wierzby szukać przydrożnej
czas do zadumy przymusza
ile z wiatrem mam się siłować by
zrozumieć
że wierzba ta , to moja dusza
Po burzy nadeszła cisza
aż w uszach szumi
wczorajsze sprawy
zabrał cyklon niepamięci
siedzę i patrzę na ręce
poranione od przeciągania liny racji
pieką , parciany sznurek przyzwyczajeń
czas było go już puścić
puścić co nie służyło
zmyć paprochy nadziei
by się już skończyło
to czego czas nie sklei
w milczeniu ziarenka liczę piasku
przyklejają się do ran
jak na letniej pocztówki obrazku
na pustyni uczuć zostałem sam
deszcz obfity twarz przemyje
do suchej nitki zmoczy
cieszyć się ze żyję gdy
piachu wspomnień pełne oczy
cisza po burzy gorzka ulga
piorunem rażony stoję słup
w kamień zamieniony
zatrzymana akcja serca
czy kochać będę kiedyś mógł ?
Skacze na jednej nodze
omijam deszczu kałuże
zabłocone dziecko beztroski
chlapaniem nieba rozchmurzam
Choć w kaloszach woda
gil wisi do samej brody
wycieram rękawem rozterki
wskakuje do lepszej pogody
Żaba spogląda krzywo
jak to jest o mój Boże
ja na czterech łapach skaczę
a ten na jednej nodze
Pewnie wyglebi się zaraz
ni ziębi mnie ni grzeje
ale jak będzie leżał
przynajmniej się pośmieję
Gdy tracę równowagę
bo trwa to już za długo
żeby nie wdeptać w gów..no
dostawiam nogę drugą
Stanąć twardo na ziemi
z trosk człowiek się wygrzebie
stopy niech w błocie grzęzną
ale nos trzeba mieć w niebie
"Obraz”
Z cyklu „Światynia Wężowego Grodu”
Krwawa Noc
Nowy Dzień
Strach … Zadyma
Nic Nas nie powstrzyma.
Krollord Gdynia grudzień 2019
Zapraszam do subskrypcji mojego kanału
muzyka z wierszem dostępna pod linkiem
„Nie Wszystko Stracone”
Z cyklu „Światynia Wężowego Grodu”
Ruszajcie do boju !!
Nie wszystko stracone,
Nie wszystko zniszczone
Chrońmy Węża W Koronie
Powstańcie Martwi
Powstańcie Żywi
Niech Magia Was ożywi.
Krollord Gdynia listopad 2019
Zapraszam do Subskrypcji mojego kanału na youtube.pl
link do mojej muzyki z wierszem
Jest ciągle w jej źrenicach -
w każdej sekundzie życia.
Upada ze snu Ziemia -
serce bije od niechcenia.
Oplata mu swe dłonie -
w jego dotyku tonie.
Chłopak zabrał dziewczynę -
w jej sercu tęsknota płynie.
Chciała go mieć jeszcze -
w ich marzenia spadły deszcze.
Skończył się ich piękny sen -
miał imię na literę 'M'.