Nie pal Stefanie!

 

nie pal Stefanie

bo ci więcej nie stanie

będziesz kaszlał jak ciocia Helenka

jej rak płuc to wielka udręka

 

nie pal Stefanie

bo ci brzuch opadnie

już lepiej ćwicz bieganie

może cię jakaś panna dopadnie

 

nie pal Stefanie

bo ostatni ząb wypadnie

wyłysiejesz do ostatniego włosa

potem śmierć i jej kosa

 

już lepiej odżywiaj się zdrowo

odżyjesz na nowo

będziesz okolicy bohaterem

bo paląc jesteś zerem

 

 

 

Oskar Wizard



Miara człowieka

Jaką kulturę ma człowiek,
I od czego ona zależy.
Od tego ile masz w portfelu,
Czy tego co masz w głowie,
Ją się mierzy.
Jak ocenić bogatego chama,
I kulturalnego biedaka.
Na jakich facetów,
Dziewczyny mają smaka.
Co większą wartością,
Pieniądz czy kultura.
Więc jeśli spotkasz chama,
Krzycz hura, hura, hura.
Bo okrzyk to zwycięski,
I tobie się należy.
Bo jesteś lepszy,
Bo masz kulturę,
Tak to się mierzy.

Och, Marcinie

Och, Marcinie,
Och, Marcinie,
Moje serce teraz zginie,

Zmiażdżyłś!
Zniszczyłś!
Niepowrotnie!

Umrę w smutku i samotnie.

 

Chciałbym tak czasem

Chciałbym tak czasem
pomknąć na spienionym koniu.
Przez bory i knieje
w deszczu i słońcu.
Dogonić marzenia wyśnione kiedyś,
snem niedokończonym.
Do Ciebie dotrzeć
wreszcie i w końcu...

Chciałbym wymyślić nową melodię.
Taką, którą nucić będziesz wciąż...
Aby myśli były wciąż pogodne.
Dobry nastrój ze mną zwiąż!

Rozpędzić smutki,
które na wiosennych drzewach
czasem posępnie kraczą.
Z Olimpu ukraść ogień nadziei
i dać właśnie Tobie.
Szablą demony pognać,
niech Aniołowie
tylko na Ziemi kroczą...
Cóż zresztą innego
właśnie tu robię?

Oskar Wizard

Zatańcz zorbę

Przejmujesz się wciąż klęskami,

po walce długo ścierasz kurz,

nie masz nic Zorby w sobie,

dusisz wewnątrz gniew i bunt.

 

Nie oglądaj się za siebie,

nie przeżywaj zbytnio klęsk,

zatańcz zorbę na ruinach,

pokaż niezłomności gest.

 

(dedykuję zarówno sobie jak i wszystkim, którzy zrażają się zbytnio niepowodzeniami)

 

 

***

Wszystko się skomplikowało
nic nie jest już takie same
coraz więcej problemów
przytłacza moje życie
zaczęło się zbędne
pierdolenie
więc najprostszą formą ucieczki
jest pójście w zapomnienie

Skrzypienie starych desek

Mogłabyś gdziekolwiek,
niestety w ciszy zakurzonego strychu
pozostało lato słoneczne.
Mogłabyś gdziekolwiek
nad obłokami
w toni jeziora i na falach.
Jeśli zechcesz, będziesz
bo musisz być
nicością
szmerem
oddechem pustyni mojego wnętrza.
Gdziekolwiek byś mogła
tam ja nie mogę.

Co z tym światem ?

Spoglądam przez okno
i widzę jak świat
zapada się coraz głębiej,
zupełnie jak wrak.

Przechodzi ktoś obok
leżącego człowieka,
nie podaje mu ręki
lecz czym prędzej ucieka...

Tęskniące dzieciątko
za matką płacze,
i choć ona głośno krzyczy
z pewnością jej wybaczy.

Wszyscy zabiegani
tylko czubek własnego nosa widzą,
nic nie ma dla nich znaczenia,
a co najgorsze swojego zachowania
w ogóle się nie wstydzą.

Cóż dzieje się w ludzkich sercach?
Jeden dla drugiego
to zwykły szyderca!
Gdzie miłość i czułość?
Przecież szły w parze.
Dziś pamiętają o nich tylko,
gdzy odwiedzają cmentarze...

Błysk

Wiatr jeszcze pieści uśmiech tysiąca nocy
poranek płacze już mgliście
Na lazurowych skroniach świata
tłoczy się obłok, obłok przedziwny
w codziennym uścisku
splecione złoto i biel
na pomruk nowego dnia
na świeży szmer lasu
na kęs słodyczy chleba

Utulony głosem ptaków
tkwię w mądrości snu
pomny na błyski Pana
że tyle w nas życia, ile w nas śpiewu
że tyle w nas człowieka, ile w nas miłości
bo wszyscyśmy poczęci w świetle
A dokąd zmierzamy?

Zmrok

Rozpalona kwiatem gwiazd
noc rozpływa się w ciszy
ciszy rozmytej, ciszy człowieka
Czarna grań nieba
rozdziera serca najkruchlejsze
Zdławiony krzyk trwogi
wpleciony chłodno w projekcję mitu i prawdy
wsiąka miękko w aksamitną czeluść spojrzenia
gdzie drga leciutko złoty pył snu
gdzie kwili radosny znak jaźni.

Zza sperlonej kurtyny świata
wyłania się cień
cień ironicznie wyrzeźbiony światłem.
Zagrzmiał pierwszy srebrny róg
upadł pierwszy anielski chór
wypłynął zdrój wszelkich miar
Poczuj jeszcze raz
ostatni pocałunek dnia.

Bajka o Mikołaju

Przychodzą zimą święta co roku
I jak co roku jestem  zdziwiona,
Że nie drgnie nawet powieka w oku,
Jak niewinne dzieci robi świat w balona.

Od dawien dawna prawie świat cały
O świętym Mikołaju dzieciom opowiada,
Takie to dziatkom plotąc dyrdymały,
Taka zwyczajowa, powszechna żenada.

Ponoć Mikołaj saniami powozi,
Z dalekich krain do nas przybywa,
Z krain gdzie śniegi i tęgo mrozi,
Prezenty z  worków wydobywa.

On te prezenty co roku sprawia,
On pod poduszkę słodycze wkłada,
Lub  pod choinką paczki zostawia,
Albo kominem do domu wpada.

Dziatkom co w swojej tkwią niewinności,
Świat taką bajkę wciąż opowiada,
Zmieńmy więc w prawdę, dla uczciwości,
Obyczaj dawny z dziada pradziada.

Mamrotanie

Cóż się tak wzdryga niemrawo?
Ach - to ambicja.
A co tak klaszcze uszami?
No tak - lenistwo.

Skrzywieni nie-ochotą
umieramy równo dźwięcznie
Sklepani głupotą
tłoczymy myśli bezgrzeszne.

A może by tak od planu do planu
od ust do ust?
Zamknij się, leż i ani rusz!

Co jeśli

Co jeśli On jest?
Lecz Go nie ma
Kiedy trzeba.

Co jeśli jesteśmy tylko słowami rzuconymi na wiatr?
Nasze istnienia jak lekkie listki
Pływają w bezkresie domniemywań.
Co jeśli jesteś zbyt małą częścią całości?
Twoja osoba – niepomyślane marzenie,
Kiedy jasna spadła gwiazda.
Co jeśli jestem, aby umrzeć?
Zamiast żyć, po prostu jestem,
Żeby zakończyć, a nie przeżyć.

Gdy zima nadchodzi

Gdy zima nadchodzi
Pora ubrać się w słowa
Pod powłoką wyrażeń
Najbezpieczniej jest żyć
Daleko od prawdy,
Którą paradoks niesie fałszem
Kłamstwo nie topnieje
Nawet w najupalniejsze letnie dni
Moja powłoka stała się twarda
Prawda stała się stała
I nie wiadomo już,
Czy to jest naprawdę Nieprawda.

Mianowałem się królem

Mianowałem się królem
Własnej twórczości
Ekspansja moich podwładnych
Myśli moich ekspansja
Rozszerza nie tylko horyzonty
Ale też rodzaje perspektyw
Indoktrynują tutaj mój kraj
Mój charakter chcą określić
Jakby się dało jednym słowem
Ustawą jedną tylko
Całą konstytucję napisać
Która stworzy mnie
Ale to nie takie proste
Bo monarcha to ja
I nie mam pojęcia co robić.

Ptaki

Pingwin beztroski blisko ryb się trzyma,
Mewa to zniża się po nie, to wspina
W wysokość chmury bez sensu jak głupia,
Wśród nieba bezkresu przyszłości szuka.

Pingwiny w wodach wolności bezmiarze
Pławią się wśród rozkosznych, rybnych marzeń
Przeszywając głębię dziobem swym mocnym
W tańcu rozpusty wirują radosnym.

Wielki Orzeł cieniem taflę przesłania
Zamaszystych skrzydeł pięknymi ruchami.
Pingwin tęsknym okiem chęci latania
Patrzy, Mewy są z Orłem; lecą za Nim.

Lecz Nielot z pąsem uśmiechu na niby
Wie, że coś tam jest ponad te ryby.

Niezaczęty niekoniec i niedokończony niepoczątek

Niemiłość przykuwa oczy
Niemuzyka dochodzi do uszu
Niedotyk muska ciało
Niesmak smakuje
Niesłowo jest wypowiedziane

Miłość się ukrywa
Muzyka dawno wymarła
Dotyk tęsknie wspominany
Smak jeszcze tli się
Słowo zawsze było
 
Ale już Go nie ma
Zmysły i niezmysł
Toczą nieustanną walkę
O to co ma być
A czego być nie ma
O to jakim być
A jakim nie być

Być (w niebycie bytu)
Albo
Nie być (w bycie niebytu)

Kochać niemiłość, nienawidzić miłości
Słuchać niemuzyki, gardzić muzyką
Cenić niedotyk, zapominać dotyku
Czuć niesmak, odrzucać smak
Mówić niesłowami, szydzić słowami

Wszystko sprawia, że nasze czasy zmieniają się w nieczasy
Przekształcając cały świat w nieświat cały
Każąc jednostce z niekonformistycznego ja
Przepoczwarzać się w konformistyczne niej
 
Nieja jest symbolem
Nieja niejest symbolem
Nieja niejest niesymbolem

Ścisłość i stałość

Ściślejsze ścisłości
Tworzą nieścisłości
A ściślej mówiąc
Ściskając serce ścisłowcom
Pogarszają ścisłe więzi

Nieścisłości z tego powstające
Aż stają ością w gardle
I przestają stawać się nieważnymi
Wystają za margines
Wzrastając do miana wagi państwowej
Wstają niby niespodziewanie jak poranne słońce
Żeby potem zajść i zastać zastój społeczeństwa

Nocą najściślej i stale
Wszystko wygląda spokojnie.

W mojej głowie

W mojej głowie
Ego ściga się z wadami
W tłoku niepojętym
Zalety próbują wyprzedzić niedoskonałości
Wspinając się na szczyty wyobraźni

Moje ciało
Rozczłonkowuje się będąc jednocześnie
Bardziej stałe niż zawsze
Staje się plastyczne przyjmując
Nieugiętą formę lub jej brak

Moje słowa
Brzmią niczym pustka
Która pochłania nawet
Najgłośniejszy z krzyków
Wypowiedziany skromnym szeptem

Nie słyszysz, że wołam?
Pustymi wyrazami

Nie czujesz, jak biję?
Dłońmi pozbawionymi palców

Nie rozumiesz, że myślę?
Nadając myślom moim bezkształtny wymiar

Zatem słuchaj mocniej,
Czuj intensywniej
I proszę,
Zrozum!

Witaj

Witaj
Nazywam się ja
Bo jestem sobą
Mam swoje przekonania
Lecz można mnie przekonać

Myślę to i to
Nie wiem wielu rzeczy
Ale chociaż wiem kilka
Może trudno uwierzyć

Wiem jak ptak odlatuje
Wiem jak drzewo płonie
Wiem jak świat się obraca
Choć nie widzę wszystkiego

Łatwo powiedzieć – mówisz
Słowo lata wokoło
Odbijając się od ścian umysłu
Jak światło od czystego lustra

Nazywasz się ty
Bo jesteś tobą
Nie masz swoich przekonań
Lecz nie można cię przekonać

Żegnaj