WSZYSTKIE NASZE

Dzienne sprawy...

 

Te najbardziej chlebowe:

Kruche, świeże

i powszednie

i dojrzałe

 

Podzielone

smakiem wiecznym

i niezmiennym

obdarzone

 

Te, za późno

rozpoczęte

i te stare, poczerstwiałe

 

Jak  okruchy pozbierane

niepotrzebnie wyrzucone,

resztki dzienne

 

Jednak - cudne

ludzkie, Boże

Tobie składam w każdy wieczór

I w ostatni wieczór

złożę

 

TRUDNY WIERSZ

Do wszystkich zranionych

Ofiar wypadków

Sportowców na wózkach

Bezrękich

Żołnierzy kulejących

Noszących blizny

i do wszystkich im podobnych...

 

Nieśmiało piszę

i pokornie proszę!

nie miejcie mi za złe

jeśli powiem:

I tak piękni jesteście

 

Zrozumiałem to

przed Częstochowskim

Obliczem

 

ONA zawsze jest piękna,

choć też blizny nosi...

O SOBIE

Nie jestem poetą,

nie byłem, nie mam zamiaru być

 

Tylko czasem otwieram rąbek serca i oka...

patrzę na zwierszowany świat

i czytam go na nowo

 

Wtedy w słowiańskim narzeczu

pozwalam słowom do-rzecznie popłynąć,

więc płyną rzeką, powoli

ku Galilejskiemu Morzu

 

Pan Jezus - podobno czasem

przychodzi tam łowić ryby,

nieznajomym rybakom

pomaga przy ciężkich sieciach

 

Niech płyną więc i moje...

słowa i serce w nich skryte

 

A ja, tymczasem, zbieram nowe róże słów

Rzucę kiedyś te kwietne płatki

Zbawcy do stóp...

 

Takie mam marzenie...

Czyż nie wolno marzyć?

 

ADWENT

Przychodzisz nocą

jak natchnienie dla muzyka

co budzi się i sięga po pióro

by zapisać myśl ulotną

 

Przychodzisz jak sen

na który starzec czeka

zmęczony ciągłym czekaniem

 

Przychodzisz jak radość

co dzieci rozwesela

A igrce zapala pragnieniem życia

 

Przychodzisz tak, jak statki

zawijają do portów bezpiecznych

pragnąc wytchnienia wśród drogi

 

Przychodzisz, przynosisz ciepło sercom

I duszom bezpieczeństwo

 

Przychodzisz w Słowie i Ciele

Gościu Adwentowy

Kto cię przygarnie dzisiaj,

chociaż do chłodnej stajni ?

Czy więcej pragnąłeś i pragniesz?

 

 

DROGA KRZYŻOWA

Szedłem drogą nieznaną

W cieniu klonowym zobaczyłem kapliczkę,

taką - starej daty

 

Stacja I – widniał ledwo widoczny

niegdysiejszy napis,

naderwany krzyż

I Chrystus z Piłatem

z twarzą wyblakłą od słońca

 

Spojrzałem wokół

tylko klon stary dumnie osłaniał świętości,

ni żywej duszy...

(jeśli klon jej nie ma...)

 

Poszedłem...

Kolejna kapliczka Drogi

pochylona, jak zamodlony starzec u Fałata

trzeszczała od wiatru polnego

 

Poszedłem... i wciąż idę

 

Przy której stacji dziś jestem?

Byłem już przy Matce Bolesnej

i zajrzałem w chustę Weroniki

Dziś zatrzymała mnie stacja nieznana

Nieopisana jeszcze...

Oto – młodzieniec uderzony słabością

czeka u drogi,

pisze palcem po ziemi

nie patrzy na tłum przechodzący

 

Czekaj tam, młodzieńcze

zraniony obrazie wieczności,

wszak Wieczny przechodzi

 

 

A ja? Cóż ze mną?

Przy której stacji znów przystanę

By odpocząć po Drodze?

 

JEROZOLIMA

Domu Pańskiego Krzyża

Łez Chrystusowych i wspomnień

Gnieździe nowego życia

Pokutniczko dni okrutnych

Naczynie pielgrzymiej trwogi

Drzewo strojne oliwą mesjańską

Kazalnico Mądrości

Niegdyś – zapomniane,

Dziś sławne wielce

 

Wspominam w duszy dzieci twoje

Z ulic biegnące ku słońcu

Co nad wzgórzami wstaje

By powitać oczy pielgrzymie

A stopom ciepła udzielić

 

 

Miasto Święte, niezwyciężone

Przez zło diabelskiej zazdrości

Pańska ulico, otwarta dla wszystkich przechodniów

Może – znów zapukam do bram twoich

Czekaj!

Nie giń od nienawiści naszej,

Przeklętej!

ZDROWAŚ MARIO

 

Lilio biała, czemu rośniesz wysoko

i swe wdzięki wznosisz ku niebu?

Wonią dojrzałą przyciągasz miodonośne roje,

co na gęślach brzęczą wielce -

(a może hymn grają)?

 

 

Lilio z Niebios, Miriam

Ciebie nie pytam,

czemu zagarniasz nas ku sobie,

nas – roje bezwiedne

fałszujące nowoczesną muzą

 

Nie śmiem Cię pytać, Lilio Niebieska

Czemu Różaniec Twój

ciągle zamadlasz,

chcoć znasz drogi nasze

i Pańskie zamysły pierwsza poznajesz

jak w dniu Zwiastowania?

 

Tylko, w samotności

zwiniętej jak cenny zwój Biblii

powtarzam: Ave Maria...

Zdrowaś Maryjo!

 

Bądź zdrowa,

nie choruj czasem!

 

Któż nas wtedy obroni

przed czasem naszym?

OJCZE NASZ

 

Nauczyłem się chodzić

Nie pamiętam, jak to było, gdy ojciec

wiódł mnie silną dłonią

ciągnąc pod górę życia

Potem – widziałem czarno-białe zdjęcia

Opowiadano mi, jakim byłem

Tłumaczono jakim powinienem być

Jakim będę – nie wiedziałem.

 

Nauczyłem się pisać

Odtąd piszę ciągle,

Na nowo składam litery

jak kostki domina, delikatnie,

by nie poruszyć zbytnio

wrażliwych serc

 

Nauczyłem się czytać ludzkie myśli

przelane na papier

zbyt dosłowne

czasem nie - słowne,

szczere tak bardzo, czasem

Nauczyłem się rozpoznawać po twarzach

temperaturę ludzkich uczuć

Ja - duchowy kardiolog

 

Ciągle uczę się modlić

Twoim Ojcze Nasz...

Niełatwy tekst...

 

Podpowiedz więc czasem z góry

jak go wyśpiewać najlepiej

Jak on brzmi w Autorskim wykonaniu

 

Chciałbym wiedzieć

ROK PAŃSKI

W liturgii życia i święta

Mieni się rok cały

Prostymi kolorami

Zwykłymi, jak święte życie

 

Obraca się powoli,

jak stara syryjska noria w wielkim kole historii.

Przez dzień cały i nocą

przynosi wodę wiecznie czekającej pustyni

Już tysiąc lat, z każdą chwilą

gotowa podać życiodajny łyk,

każdemu, kto pragnie.

Dzięki niej - będzie chleb,

Kochana maszyneria...

 

A my, wchodzimy do świątyń

Też przystajemy, na chwilę

Schylamy się ku źródłu

by zaczerpnąć i znów iść,

nie wiedząc, jak daleko

Lecz, nie lękajmy się,

nie tylko wodne koła - niezawodne,

Źródło Życia też bije - zawsze

Bądźmy pewni

Żyjmy piękniej

Pijmy

DO KSIĘDZA JANA

Przy księdza Jana starych kolanach

Można się zawsze

zasiedzieć,

Uszy otworzyć na to, co tworzył

sercem i słowem powiedział

 

A w jego myśli

zamkniętej w czystych

kartach nadziei,

może się znaleźć każdy pasażer

pośpiesznej ziemskiej kolei.

 

Wspomnę go dzisiaj

i Zdrowaś powiem za duszę tego,

co szybko odszedł,

bo śpieszył kochać

i słuchać Serca Bożego

 

Liryku Boży, skromny kapłanie

pisz dalej wiersze w niebieskim domu

choć na kolanie

 

Czasem, jesienią

przyślij dwa słowa

liściem klonowym

 

Sproszę przyjaciół,

przy twoich rymach

znów zasiądziemy

 

Bóg zasłuchany

łzę znów uroni

na polską ziemię

 

KIEDY RANNE


Wstają zorze, już wstają,

świat kolorem wzbudzają zsiniały

Już na łąkach zszarzałych

jasna zieleń przebłyska

dla ich krasy nowej i chwały


I na leśnych kobiercach

świt maluje już pierwsze kolory

Rysy górskie rysując; patrzą z góry zdziwione Anioły


Tam – z nocnego uśpienia

zbudza morskie stworzenia to światło,

które nam, dzieciom ziemi wciąż dodaje nadziei i ciepła

A Rembrandty, van Goghi

patrzą z górnych podwoi na ten obraz i siebie pytają:


Cóż się dzieje tak co dnia

Że nam w duszy pogodniej

Inaczej?


To Pan, Wieczny Artysta już się zbudził, jak zwykle

i na szóstą już biegnie - do pracy.

JESIEŃ

Jesień życia szybko przychodzi

tym prędzej nastaje,

im lato szybciej przemija

i skoro dojrzewa czas wina

 

Wspominasz miłe chwile,

masz w oczach spotkanych ludzi

I wrogom łatwiej przebaczasz

- czas goi rany, zaciera trudy...

 

Pożółkłe liście pamięci

spadają szybciej i więcej

I już ich zebrać nie zdołasz-

polecasz je Bożej opiece

 

A Pan Bóg swymi anioły

mocniej i mocniej cię strzeże,

bo słabym już teraz ptakiem

słabym stworzeniem jesteś

 

I wiesz już w duszy na pewno

i w sercu musisz zawołać

że może kolejnej jesieni

doczekać, niestety

nie zdołasz...

 

Lecz nie bój się jesieni

i żadnej pory rocznej

czyż nie oczekujemy

nowego życia

wiosny?

KATEDRA

W wielkim kościele budowanym kiedyś

wysiłkiem kamiennych ludzi

budzi się dzień nowy

skrzypieniem butów klucznika,

szczękiem otwieranych zamków

 

Przez wielki kościół przepływają gapie,

jak rubaszne ryby, wpatrzone w migotanie gotyku

Przypłynęły na chwilę z innego świata,

nie wiedząc zbytnio, dokąd.

Czują się trochę nieswojo

i chcą już się uwolnić,

już być u siebie...

 

 

W wielkim kościele ptak zagubiony

zlękniony, bo znaleźć nie może

drogi ku upragnionej wolności

już sił nie ma by śpiewać,

biedaczysko

(gdybyś zobaczył, jak się miota usilnie

wiedziałbyś, że też ptakiem jesteś

co szuka drogi między witrażami życia)

 

W wielkim kościele gasną oczy

wraz ze świecami ołtarza

Spalają się pielgrzymie siły

rozdane po drodze życia

na wyboistych drogach

 

W wielkim kościele czas zatrzymuje się nocą

By móc zaprosić na tę wstrzymaną chwilę

niewidzialnych, niedomodlonych przez nas

Z dróg wieczności

przychodzą zapalić niewidzialne ognie

zaśpiewać bezgłośne pieśni

powspominać, jak kiedyś tłumnie tu było

i boleśnie cicho, gdy ksiądz monstrancję ukazał

ludowi.

 

A  Piękna Maryja z uśmiechem patrzy

z gotyckiej rzeźby

Nie wiem, co myśli o mnie

ale wiem, że jest tu

od zawsze

CHRIST KNOCKING

W angielskiej twierdzy domu

chodzisz z kąta w kąt zaciskając usta

Boisz się pająków i samotności

Liczysz pożółkłe meile

od tych, których pożegnałaś

 

Wiesz, że już nie wrócą

Wszyscy cię poznali

poparzeni od zimnego serca

już tu nie przyjdą,

nawet nie czekaj...

 

Choć w głębi myśli znów marzysz

o baśniowym księciu,

jak wtedy, gdy wzrastałaś ku miłości

ciągle niedojrzałym owocem

 

Więc dalej, w twej twierdzy nigdy nie zdobytej

spijaj gorzkie wino

patrząc zza szyb

na ulicznych przechodniów

 

Zazdrość szczęśliwym rodzicom

I dziadkom na ławce w parku

znów patrzącym w jedną stronę

 

Podziwiaj dalej młode ptaki

i kociaki babci Helenki,

szczęśliwe.

 

I tak wciąż nie wiesz dalej i nie pragniesz wiedzieć

Kto stoi ciągle u drzwi

Może kiedyś zaprosisz Go na chwilę

i posłuchasz

Od nowa

WIELKANOC

Jeszcze nie czas na burze,

jeszcze słońce zbyt słabe.

Teraz - czas na serc burze

Pytamy: czy naprawdę...?

 

Nie wierzymy kobiecym słowom

współcześni Kefasowie

markotni meil-kontenci

 

Wieje w nas wiatr dziejów

I nie widzimy, my, skalni ludzie

żeśmy już z piachu...

i nawet nie z gliny

 

Pójdziemy przed Mszą razem

za Hostią biało umęczoną

my, umęczeni szarą drogą

A ptaki z drzew parkowych

nie śmią nawet przysiąść

na baldachimowym złocie

 

One - wiedzą...

 

SYLWESTER

Ostatni dzień roku,

ciepły od wspomnień

 

Przyszedł starzec do bocznej kaplicy

Tam jego obraz kochany

Pańskiego Serca wisi

Wszyscy bliscy - pomarli

Dalecy – dalej jeszcze

Teraz jest czas modlitwy starca

sercem i wierszem

Słysząc radosne śpiewy

i tańce i granie

Teraz on – zwykły człowiek

niezwykłe zacznie śpiewanie

nie - zwykle modlić się będzie

za rok stary dziękując

aż głos serca tak mocny

Pan jego w niebie, poczuje

 

Myślicie że to bajka

dla wiersza zmyślona?

Byłem też w tej świątyni,

patrzyłem, zdumiony.

WIGILIA (fraszka)

Wszystko gotowe, wszystko przybrane:

ryby i grzyby, mak z marcepanem

ruskie pierogi, jak uśmiechnięte

ciasta, słodkości, bo przecież....

Święta!

Tak wypieszczone przez starą mamę

bo dziś przyjedzie syn ukochany

 

Choć raz do roku mamie przywiezie

serce w podzięce,

nie trzeba więcej.

 

A wnet telefon....

głos w nim radosny:

Mamo! Przyjadę w Święta!

 

Na wiosnę.

 

WNIEBOWSTĄPIENIE

 

Byłem tutaj czas krótki

Oglądałem błękit fal

Słuchałem, jak oliwkowe drzewa

podnoszą głowy z tęsknoty do nieba

I jak dęby wznoszą gałęzie

z miłości odwiecznej

Kosztowałem świętojańskiego chleba i soczewicy

Smaku ubogiego wina pasterzy

Głaskałem szorstkie cyprysy

Oliwą karmiłem me włosy

Poznałem wiatr pustyni

gorący, jak miłość matki

 

Dziś, widzę na nowo cyprysy, dęby i zioła

i uśmiechnięte dzieci.

 

Pytasz, jak to wygląda z nieba?

 

Zupełnie tak samo.

WNIEBOWZIĘCIE

Tuliłaś mnie najsłodziej

Wiodłaś za rękę

Chroniłaś płaszczem

Podnosiłaś z kolan zdrapanych

Czuwałaś przy mnie, gdy było trzeba

Szukałaś i znajdywałaś, nie pytałaś: dlaczego?

Czytałaś moje dni - sercem

Wiedziałaś dokąd idę i skąd powracam

 

Nie widziałem niczego, poza uśmiechem

w radości i bólu

Potrzebowałem Cię, jak ptak powietrza żąda

by żyć i być spełnionym

 

Byłaś – zawsze.

 

A teraz smutno mi, bez Ciebie

choć pięknie tu grają, wprost anielsko!

 

Przyjdź!

 

Wieczność.



Nie wiem dokładnie,

czym jest wieczność?

Ale zamierzam

z niej skorzystać.

Może to słoneczna wyspa,

na której panuje radość?

W tym życiu nie ma nikogo,

kogo mógłbym dopytać.



Bo każdy inaczej

Raj wyobraża sobie.

Jedni rozkoszną krainę

pełną miłości...

Dookoła zwierzątka,

zieleń,

na niebie słońce

ku ozdobie...

Inni miejsce

poświęcone

pogodnej pracowitości.



Ile ta wieczność

lat w sobie mieści?

Będziemy tam wszyscy,

czy będzie nas niewielu?

I czy z tej Ziemi

dostaniemy tam

jakieś wieści?

Za wiele lat

sami się przekonamy,

Przyjacielu.



Oskar Wizard