NIESPÓJNOŚĆ PRZESTRZENI.

 

Lubimy wymyślać słowa

dla tego, co niepoznane.

Mówisz więc Bóg

i w tej chwili

go stworzyłeś.

Nauka zaś zna teorie,

które są niezmierzalne...

Odpalasz atomową bombę

lecz nie wiesz

jak to zrobiłeś.

 

Co trzyma

elektron z protonem

na uwięzi?

Ktoś twierdzi,

że Wszechświat

kiedyś całkiem się

rozrzedzi...

Inny zaś,

iż przeciwnie

- do czarnej dziury

się zwęzi...

Pokaż mi,

gdzie w tej chwili

są dusze

i Wszyscy Święci?

 

Rozpadają się książki

od moli i starości...

Kiedyś zatrzymają się

serwery internetowe...

Urodzi się ostatni

spośród ludzkości...

Pojawią się inne

gatunki dominujące.

 

Wymyślamy wciąż słowa

dla tego, co nowe...

Tak jakby mowa

była największym

osiągnięciem.

A jeśli przestrzeń

jest zjawiskiem

wielowymiarowym?

Zaś My

spośród wielu,

niewielkim

eksperymentem?

 

 

Oskar Wizard

 

 

(06.02.2018)

 

 

Są wiersze pachnące jaśminem...



Są wiersze pachnące
jaśminem
rozkwitające barwnym
tęczowym
bukietem
odurzające jak mocnym
winem
srebrnych dzwoneczków dźwięczące
echem

bywają także wiersze
cudowne
co serca samotne
do siebie
zbliżają
a zagubione łączą
ponownie
z oziębłych zaś lód
gorącem swym
skuwają

czasem pojawi się utwór
krok
zatrzymujący
co serca
na pustyni ludzkiej
bywa
wołaniem
pięknem swej prawdy
myśli
zajmujący
bo Twojej duszy
jest on
przesłaniem

/daj mi w prezencie
taki wiersz proszę
:)*
nadmiaru słodyczy
czasem nie znoszę.../


Oskar Wizard

 

 

Stalowa tęcza.



Afirmowałem pogodne baśnie.

Chciałem zapomnieć o życia brzemieniu.

Zanim płomień życia nie zgaśnie...

Napisałem kilka wierszy w natchnieniu.



Zwłaszcza o moim garbatym losie.

Uczyłem się zwalczać pech pracowitością.

Bo mogło być już tylko gorzej.

Zbyt mocno nauczyłem się żyć z samotnością.



W moim życiu była śmierć, choroby i straty.

Nie będę się jednak z tobą licytował...

Może też masz los chronicznie garbaty?

Wiedz jednak, że nade mną nikt się nie litował.



Nauczyłem się władać pogodą ducha.

Chociaż czasem gasi ją cień z przeszłości.

Niekiedy Bóg moich próśb wysłucha...

Z wyjątkiem tych o szalonej miłości.



Dlatego też lubię wiersze zakochane.

Namiastką są tego, co się nie spełniło.

Mimo to życie wiodę wspaniałe.

Względną równowagą się wypełniło.



Tylko czasem staję się jak wilk czujny.

Doświadczanie katastrof uczy mądrości.

Bywam wtedy odrobinę czupurny.

Sam nie wiem dlaczego nie chcę ustąpić?



Udzielam z chęcią kredytu zaufania.

Bo w prawie każdym jest pragnienie dobroci.

Niektórym jednak złość rozum przesłania.

Wtedy daję powód do prawdziwej złości.



Pokonanemu lubię dłoń na zgodę podawać.

Życie nie może wojnami być wypełnione.

Kiedyś relację z życia będę Bogu zdawać.

Powiem Mu: wszystkie zadania sukcesem zakończone.



A jeśli śmierć jest końcem wszystkiego?

W nicości nie będę poświęcenia żałować.

Warto dać wszystko dla kogoś bliskiego.

Może większe szczęście od mojego wyhodować!



Oskar Wizard



 

https://www.youtube.com/watch?v=q6DWJPaNVz4

 

 

Nocna Zmiana Bluesa.


Zanim mrok odszedł zawstydzony
ptasi świergot rozbrzmiał
muzyką relaksacyjną
dolby surround stereo

senne niebo rozświetlił blask
boskich jarzeniówek
w rytmie teatralnej scenerii
aktu drugiego

widać już sylwetki
błogosławionych zmienników
zwiastują zmianę losu nocnych marków
już za chwilę ołowianym wzrokiem
będę mógł zatonąć
Morfeusz zawładnie duszą
silniej niż śmierć

p.s.
Lepkiego żaru południa
nie widziałem...
... nie było mnie nigdzie.

Oskar Wizard

 

(22 czerwiec 2012)

 

 

KRÓL JULIAN CZYLI JA*

 

*Myślisz, że mnie zaskoczysz mówiąc, że zwariowałem...
... O, nie! Ja to powiedziałem pierwszy!

 

 

*Dziękuję pradawni bogowie za mnóstwo komentarzy!
... Teraz mi je przeczytajcie!

 

 

*Wiem, że blask chwały tak Cię onieśmiela...
że boisz się pisać cokolwiek pod moimi fotkami...



* To straszne! Dopięłaś się do mojej fotki...
... Nie skazuj mnie na polubienie Ciebie!

*Wszędzie tylko ten sex, kiss i lovciam... co to znaczy?
Będąc na szczycie własnej ignorancji nie mogę przecież przyznać...
że jak większość Polaków nie znam angielskiego!

* Jestem w sądzie. Sprawa przegrana.
Do domu nie wracam by nie przeszkadzać komornikowi...
Idę do dentysty bo bolą mnie trzy zęby.
Mój pies wpadł pod ciężarówkę.
Skręciłem nogę i zgubiłem portfel.
... i dokumenty...
... klucze też...
Ale dziękuję, że życzysz mi miłego dnia!

 

 

Oskar Wizard



*/ teksty własne wzorowane na Królu Julianie.../

Moja miłość

Gdy nerwy moje są napięte, biorę do ręki moje skrzypce zdarte, święte i gram na nich tak zawzięcie,

że struna pod smyczkami pęka - jęczy, a ja ją wkładam do swej pamięci.  Tak ma wyobraźnia nakazuje:

słuchaj muzyki, gdy cię coś stresuje. I słucham tak zapamiętale,że z oddali przybywa do mej fali: lekka cudowna pieśń

z krainy czarów, marzeń tysiąca --. Słyszę i widzę, te piękne tony i tańczy ma dusza razem z nimi. a że gorąca, to mnie 

delikatnie trąca i daje tyle radości,że wiruję i nie dostrzegam końca nicości. Drży moje serce, a jej muzyka i cudowne granie

niesie mnie w światy niezbadane. I słyszę głos- on mnie uspakaja. Gdzie ja jestem? w leśnym gaju ? Nade mną niebo lazurowe

krąży, a ja za wzrokiem mym podążam, dalej i wyżej tam gdzie obłoki, trudno ma dostrzec moje oko. I melodia znowu płynie,

słucham cichego jej kwilenia. Kim ty jesteś? że tak grasz, bo rozpłaczę się zaraz. Z jakiej głębiny wydobywasz te dźwięki 

i wkładasz je do całości, to rozwijasz jej lica, to znowu jak ta błyskawica, uderzasz lekko, leciuteńko, to znowu ciągniesz akordy

żałosne i po schodach gamy pniesz się coraz wyżej, to niżej sięgasz, tam i  z powrotem aurę tworzysz, bo w kolorach twoich jest

potęga,że serce się wzrusza, to  płynie jak ta fala wzburza się i porusza, znowu przystaje, pląsa,  się  nadyma, pyta, zatrzymuje

gada do siebie, goni zgrzyta jak zniszczona płyta, to się stresuje. Czy się boi? NIE.

Ta melodia i te tony czują się dobrze: są wzbogacone i bezpieczne, a ja spokojna i rozczulona. To składam, to rozkładam ramiona.

Splatam dłonie w podzięce za to, że mam wrażliwe i czułe serce? Co zyskasz ? Co ty piszesz. Czy ty tak naprawdę grasz ?

Nie, ja tylko słucham, a moja dusza wzywa mnie, wyznacza tor, płynie i jestem w innej krainie.

Pokolenie

O młodym pokoleniu już nie raz nie dwa pisano
Bo to narodu srebro i złoto jest
Nawet w powiedzeniu ujęto tę wyżej treść.
Młodzi mają tyle chęci i siły ,że na lodzie ogień by rozpalili
I tyle nadziei dyktuje im umysł i wznieca ich wyobraźni kres.
Szybują jak ptaki w przestworza nieznane ,nie boją się tam wejść.
RADOŚĆ rozpiera ich serca i pcha na tory zwycięskie,
Obce są dla nich żale i smutki ,bo to są  słówka ,które zaskakują,
zniekształcają ,pomiatają i nie ma żadnej korzyści z nich.
A ,że lubią podskoki ,często robią uniki na boki ,bo MŁODOŚĆ
ma swoje prawa i dla nich najlepsza jest zabawa i do ziemi
obiecanej z uśmiechem kroczą.
Chociaż są tacy , co ich zauroczą i bramę do głębokiej i szczerej
miłości zastawią ,lecz pomimo batów jakie spadają z obłoków na ich ciała,
że aż ciarki chodzą po plecach IDĄ  NAPRZÓD DALEJ  bez strachu ,bo wiedzą,
że ich bronią jest ENERGIA  I  SIŁA ,bo takich zuchów MATKA  ZIEMIA  ZRODZIŁA,
a szczery entuzjazm rozjaśnia im lica jak burza ,w której błyskawica mglistą powłoką
nieba przenosi na skrzydłach orła informacje fantastycznej natury świata
dla nie jednej siostry i brata.
    Na nic mają niebytu piruety , oni cenią i wolą inne życie niestety i przeszłość jest
warta wspomnienia ,ale ciągłe przypominanie jest nie do zniesienia.
To drążenie w tym samym temacie ,jest niepotrzebnym zakrętem ,tak bardzo męczy,
że pot kapie z przełęczy i może nabrać takiego rozpędu ,że nie da się rozplątać zaprzęgu
i cała masa towaru na oślep leci i zanim ten trzeci doleci to się wszystko rozleci.
   W takiej sytuacji nie ma żadnej gracji ,bo zamiast do spełnienia marzenia dochodzi
do unicestwienia.
Starsi są potrzebni jako doradcy czyli ANTENORZY ,nie tylko do krytyki ,bo mają przestarzałe
nawyki i często bez żadnego powodu doprowadzają do rozwodu.
Podają na talerz jabłko niezgody zamiast miodu ,które działa jak trucizna
po ,którym rana się nie zabliźnia.
Zajmują im niepotrzebnie stołki ,często mówią ,że są to matołki wykształcone,
lecz nie dorobione.
ANTENORZY  dla siebie wypychają fotele futrzaną ozdobą ,a dla młodych szykują łoża
z twardego podłoża ,po to aby nie mogli zobaczyć innego przymierza i tak bałamucą
swą przeszłością ,często z wielką złością. Upewniają o swej niewinności z rozkoszą
rozprawiają o swej przezorności o rzeczach WIELKIEJ WAGI ,PROROCTWIE ,PRZEPOWIEDNIACH,
WRAŻLIWOŚCI i z premedytacją przekraczają granice przyzwoitości.
      Zastanówcie się nad tym wszystkim WY  STARZY  I  MŁODZI w jaką grę chcecie  NARÓD
wprowadzić , czy chcecie rzeką wpław czy z prądem płynąć ,czy wtrącić w przepaść wojny,
czy ją odmłodzić ,czy oswobodzić ,czy zginąć.
       Gdy za dużo się o czymś gada ,to w niełaskę się wpada
i nie jest to obiekt godny uwielbienia ,lecz jak ta grządka chwastów do wyplewienia.

To proste

Mówisz:
robimy krzywdę naszym dzieciom...

Odpowiadam:
nie rozumiem
- robimy krzywdę naszym dzieciom !

Myślę:
nie chcę rozumieć...

Myślisz:
Nie rozumiesz?- to proste...

Myślę:
robimy krzywdę naszym dzieciom,
których nie ma,
których nie będzie,
które mogłyby być...

Mówię:
Nie rozumiem !

Karteczka

Wieczór był ciepły. Tylka mokra jezdnia przypominała o popołudniowej burzy. Zapach świeżego powietrza orzeźwiał. Szła szybko energicznie wymachując torebką, wyraźnie się spieszyła.  Jej czarne długie włosy swobodnie opadały na ramiona. Wilgotne burzowe powietrze zaczynało psuć jej misternie zrobioną fryzurę, nie lubiła tego, ale w tej chwili nie miało to znaczenia, pomyślała tylko, że jest już bardzo spóźniona. Przystanęła nagle, sięgnęła do niewielkiej ale bardzo gustownej torebki i po chwili nerwowych poszukiwań w jej dłoni pojawiła się zmięta karteczka. Godzina i adres na niej zapisany wydawały się posiadać jakąś wyjątkową moc. Wpatrywała się w nią dłuższy czas jakby chciała z niej wyczytać coś więcej niż to co ktoś tam wpisał równym, nienagannym pismem. Rozejrzała się i ze zdumieniem znalazła przed oczami tabliczkę ze znanym już na pamięć adresem.  Podeszła do drzwi, otworzyła je nie bez wysiłku, były duże i ciężkie. Nagle wyrosły przed nią wysokie kilkunastostopniowe schody. Zawahała się. W końcu nic nie wiedziała o autorze karteczki, która ją tu przywiodła. Dopiero teraz  zaczęła mieć wątpliwości. Weszła do środka. Drzwi stuknęły za nią jakby ktoś celowo je zatrzasnął. Wzdrygnęła się . Bała się. Ścisnęła schowaną w dłoni karteczkę, która zaszeleściła echem w pustym ogromnym korytarzu. Poprawiła włosy, pierwsze stopnie pokonała powoli i nagle przyspieszyła jakby to miało dodać jej odwagi, ale z każdym krokiem jej nieskazitelnie czarne szpilki demaskowały jej zdenerwowanie stukając dźwięcznie o drewniane stopnie. Serce jej biło coraz szybciej, ale postanowiła już się nie cofnąć. Na końcu schodów znajdował się korytarz. Boczne lampy nie dawały wystarczająco światła aby wyraźnie dostrzec drzwi. Posuwała się powoli, aż stanęła przed wejściem do … no waśnie nie wiedziała co jest za tymi drzwiami. Bała się, ale jednocześnie była bardzo podekscytowana. Wystarczyło zapukać.

Siedział w fotelu. Na stoliku obok szklaneczka whisky mieniła się odbijając światło lampki. Siedział bez ruchu. W pokoju panował półmrok, jednym kliknięciem przełącznika kilkanaście minut temu zrobił odpowiedni nastrój. Czekał … Czekał na nią. W pokoju pachniało korą drzewa sandałowego, delikatnie a jednak znacząco. To dla niej. Podsłuchał kiedy roześmiana opowiadała jak bardzo lubi ten zapach jednemu z gości na dzisiejszym bankiecie kilka godzin temu. Jej śmiech od razu zwrócił jego uwagę. Nie mógł jej dostrzec wśród zgromadzonych licznie ludzi, tylko od czasu do czasu do jego uszu docierał jej perlisty a zarazem ciepły śmiech. Odstawił szklaneczkę i ruszył na salę aby ją odnaleźć. Stała wśród roześmianych młodych ludzi bawiąc ich opowiadaniem historii z lat szkolnych, błyszczała. Była piękna, szczupła talia i wysoka sylwetka powodowały, że nie mógł oderwać od niej wzroku. Był zaskoczony swoja reakcją, ostatnio chłodno patrzył na kobiety, był trochę nimi znudzony. Stał z boku karmiąc oczy jej widokiem. Wreszcie ich spojrzenia na krótko się spotkały, jednak na tyle długo, że ujrzał w jej oczach zainteresowanie. Tego przedpołudnia nie zamienił z nią ani słowa, ale ciągle szukał jej wzrokiem. Zauważył, że ona robi to samo.

Wysunęła szczupłą rękę w stronę drzwi i zapukała delikatnie, wydawało się jej, że za cicho więc powtórzyła pukanie tak energicznie, że zdobiące jej nadgarstek bransoletki zabrzęczały głośno. Nie było odwrotu. Za drzwiami panowała cisza. Po chwili klamka opadła i stanął przed nią tamten mężczyzna, wydawał się wyższy i jeszcze bardziej tajemniczy. Zrobił miejsce w drzwiach tak żeby mogła wejść, a ona bezszelestnie weszła do środka. Przechodząc obok niego wsunęła mu zmiętą karteczkę w dłoń identycznie jak on to zrobił na przyjęciu. Uśmiechnął się i upuścił ją na podłogę. Na ten widok jej strach nagle zniknął, zdjęła płaszcz i rzuciła go na stojący pod ścianą fotel.

Od razu wiedzieli, że nie zamienią ze sobą słowa. Przyciągnął ją do siebie, nie broniła się. Spojrzał jej prosto w oczy, potem na jej włosy i przegarnął je delikatnie odsłaniając jej piękną twarz. Stał oniemiały. Dopiero jej uśmiech uświadomił mu jak bardzo się zapatrzył. Ich spojrzenia nie mogły się rozdzielić. Nawet nie wiedziała kiedy złapał ją za ręce, byli bardzo blisko, czuli swoje oddechy coraz bardziej przyspieszone. Jego wargi dotknęły jej policzka i powoli zbliżały się do ust, stała nieruchomo, ale po chwili kiedy był coraz bliżej postanowiła wyjść mu na spotkanie. Przechyliła lekko głowę i ich wargi splotły się w gorącym uścisku. Wysunęła lekko język a on rozchylił usta żeby móc wpuścić go do środka, dotknął go swoim i zaczął delikatnie pieścić. Ich usta co chwila rozdzielały się żeby zaraz połączyć się. Obsypywali się pocałunkami coraz szybciej, brakowało powietrza, nagle zatrzymali się, oddychali szybko,  ich oczy błądziły po pokoju szukając wspólnego punktu. Czuła jak bije z niego wyjątkowe ciepło, jego dłoń paliła ją w szyję a serce chciało uciec z jej piersi. Odsunął się od niej, chwycił zdecydowanie za rękę i poprowadził delikatnie w głąb pokoju. Milczeli, rozmawiali spojrzeniami i uściskiem dłoni. Szła za nim drżąca ale zdecydowana na wszystko, myślała o nim jak odkrywanej tajemnicy, nie chciała przestać , nie chciała żeby on przestał. Zatrzymali się przy dużym, kremowym, pełnym kolorowych poduszek łóżku. Znowu przylgnęli do siebie. Pocałunki były znowu ostrożne, ale pełne czułości i namiętności. Jego ręce stały się odważniejsze, schodziły coraz niżej by dotrzeć na uda i potem z brzegiem krótkiej spódniczki wróciły na jędrne pośladki. Ścisnął je mocno, a ona uniosła się na palcach tak jak by chciała uciec od tego uścisku by po chwili opaść na jego dłonie. Jej ręce sprowokowane jego dotykiem zaczęły szukać nagości jego ciała. Pieściła jego szyję, wsuwała dłonie pod koszulkę po chwili stał już przed nią nagi. Jej ubranie znalazło się na podłodze a oni w cudownym uścisku leżeli w miękkich poduszkach.  Całowali się łapczywie by po chwili zwolnić, obserwował jej ciało jak się zachowuje pod wpływem jego dotyku. Jej skóra była gładka prawie aksamitna. Włożył dłoń między jej uda, delikatnie rozchylił palcami. Dotknął jej warg i zaczął przesuwać delikatnie próbując się dostać do środka, po chwili pod palcami poczuł wilgoć tak obfitą, że palce gładko dostały się blisko celu, masował jej wargi obserwując jej oddech, nagle zaczął całować ją niżej i niżej, całował jej piękne krągłe piersi, jej sutki były nabrzmiałe, przytrzymała jego głowę  tym miejscu nie chciała żeby przestawał. On jednak wędrował dalej by znaleźć się między jej udami i móc poczuć jej intymny zapach. Ruchy jego języka wprawiły ją w stan euforii, uniosła się gwałtownie i opadła na łóżko zemdlona, ściskała czubek jego głowy jak by chciała by dotarł jak najgłębiej … zapragnęła go mieć w sobie. Odczytał jej pragnienia natychmiast, w tej samej chwili byli już jednością, ich ciała współgrały w jednym rytmie, oddechy nakładały się na siebie, usta szukając pocałunków jakby się odpychały, byli coraz bliżej chcieli tego oboje , chcieli krzyczeć, chcieli skończyć … Zapadła cisza. 

Ubierała się w milczeniu, jeszcze raz po raz jej ciałem wstrząsały emocje erotycznych uniesień. On wstał powoli i objął ją … uśmiechnął się i pocałował muśnięciem warg. Była jeszcze piękniejsza niż przedtem . Był nią oczarowany.

Wyszła szczęśliwa i z nadzieją. Każdy stopień kończących się schodów oddalał ją od wspaniałych doznań. Otworzyła drzwi i świeże powietrze buchnęło na nią z impetem. Zaciągnęła się nim kilka razy i ruszyła przed siebie. Szła energicznie wymachując torebką, po drugiej stronie ulicy stała kobieta wpatrzona w małą karteczkę, patrzyła na nią zdumiona … chyba jej to nie obchodziło.    

Koniec.

DO siebie

...jesteś z samym sobą czujesz samotność ?
jesteś z sobą sam na sam czujesz smutek i żal ?
jesteś z sobą na zawsze
jesteś z sobą samym samotny ?
nikogo tak naprawdę nie masz nie znasz
jak siebie
wszystko w koło przeminie a ty zostaniesz sam?
zawsze masz przecież siebie
świadomość bycia jest największą wartością
opieranie się na innych przynosi rozczarowanie
prędzej czy później
z akceptacji tego kim jestem wyłania się obraz mnie samego
kiedy akceptuję siebie takiego jakim jestem
nie potrzeba żebym podnosił swoją wartość
na krytykowaniu i ocenianiu innych bo ich rozumiem
bo wiem ich słabości są takie same jak moje
mam takie same problemy i odczucia
ale ja o tym wiem
potrafię zrozumieć czyjeś problemy i frustracje
bo sam to już przerabiałem i zaakceptowałem je w sobie
akceptacja siebie samego uwalnia z poczucia winy
i przestaje żyć życiem innych
rozumiem ich problemy ale nimi nie żyję
co podpowiada wnętrze kiedy głucha cisza ?
włącz radia czy wsłuchaj się w swoje myśli?
bycie z samym sobą to  jest samotność ?
to nie czyjaś opinia i ocena która chce ściągnąć mnie
do poziomu tego kogoś myślenia ubierania w czyjeś wartości
sam decyduję co jest moją wartością a nie ktoś
mam prawo popełniać błędy i nie prosić o wybaczenie
bo kiedy poznasz siebie odkryjesz wyświechtane słowa
nie czyń drugiemu co tobie nie miłe i tyle
samotność to nie bycie z sobą sam na sam ....
 przed sobą nie uciekniesz
dokąd zresztą       cisza od której uszy bolą
a może cisza do siebie ....

Zocha

Sama nie wiem ,dlaczego na myśl przyszła mi Zocha, nie samosia ,bo to mała Zosia. Co ona robi i jak się czuje ,czy się nią Ewa i Wiesiek opiekuje. Mam ją w myśli i będę miała,
bo ona niegdyś w mojej miejscowości na prowincji jakiś czas przebywała razem ze swoim mężem lotnikiem wspaniałym człowiekiem. Zawsze wesoła ,radosna ,uśmiechnięta ,kto
ją znał ,to zapamiętał. Energii tyle w sobie miała i werwy , że ja musiałabym odejść do rezerwy. Odniosłam takie wrażenie ,że na piechotę potrafi oblecieć całą ziemię i tylko ja
będę jej obraz w swej pamięci miała ,bo ją bardzo lubiłam i szanowałam jej poglądy na życie ,chociaż ono ją nie darzyło miłością obficie. Gdybym mieszkała w tym mieście ,gdzie ona na pewno byłabym przez nią często zapraszana jako dobra znajoma.

Przed południem

Przed południem życia, kiedy blady, rześki świt dawno za Tobą
kiedy myślisz o srebrzystej rosie i śpiewie skowronka mocniej niż kiedykolwiek wcześniej
kiedy słońce jest wysoko na niebie dopada Cie świadomość, że ujrzysz je już tylko zachodzące
Nie ma zapachu budzącego się dnia, ni zaspanych oczu

nie ma chłodnej mgły unoszącej się nad stawem, nie słychać rechotu żab
W takiej chwili wydaję się że wszystko co najpiękniejsze jest nieodwracalnie za Tobą
Gdy błękit na powrót zamieni się w pomarańcz, gasnąć zacznie blask
i noc upomni się o swój czas. I zasypiać zacznie Twój świat i Ty zasypiać zaczniesz

Zamykając powieki myślami będziesz ze świtem - bladym i rześkim
i łza napłynie do oka i opadnie na lico, lecz żal nie wróci Twej młodości.

Pomiędzy wersami

Przeterminowani

Oto oni: tkwią na targowisku próżności, gdzieś między wczoraj a jutro, wciśnięci w tandetę obwoźnej półki sklepowej, pleśnieją z patosem
Oto oni: niepiękna Kobieta i niemłody mężczyzna wpięci w ramy niezgody, wypaleni do cna, pełni oczekiwań wobec nie-siebie, trywialno-banalni, tańczą ten swój odwieczny taniec nad przepaścią frywolna bitwa na niespełnienie....
Oto staje się Słowo: wielobarwne, spuchnięte mnogością liter i znaczeń 
I oto w tym słowie zawarta Prawda dziewiczo nie tknięta rdzą hipokryzji...
A Oto oni: niepiękna kobieta i niemłody mężczyzna, szukają słów na zniewolenie i sami zniewoleni przez ciasne fiszbiny koronkowych gorsetów, tracą oddech od niechcianej bliskości
A tak nie dawno padał ciepły deszcz, a tłuste krople lubieżnie rozmywały ślady lepkiej ich nagości i strzępki tych słów co nam dano...
Oto oni: dziś już nieistniejący, niebyli...
Zabrakło im tej wątłej nici tkanej słowem, by połatać te wspólne lata podarte już do cna...
Teraz to kwestia fleksji zaimków z presją by nie była to już  nigdy liczba mnoga.... dlatego teraz spojrzyj raz jeszcze, od nowa -
oto on: sam, szuka wciąż lepszych perspektyw i Ziemi Obiecanej mu przez korporacyjnych Proroków
Oto ona: sama, gotowa by poszybować wkrótce na południe, uciec przed wschodnią surową zimą i postępującą degrengoladą Człowieka.
Oto oni: oboje, niczym przebrzmiały dźwięk, fałszywy ton, zawieszeni nieruchomo w tej niemej ciszy, typowo post-mortem, bezowocnie i jałowo, umieranie na raty bez kredytu zaufania, rozkład wzajemnych relacji tylko dzisiaj w promocji z pudełkiem wielokrotnej zdrady gratis!! 
Agonia oplata wszystko swymi lodowatymi pędami, pną się ku niebu - wszechogarniająca apoteoza śmierci, grube, białe larwy żerujące na gnijących szczątkach...
I zero nadziei na zmartwychwstanie w wyblakłych oczach plastikowego Chrystusa z odpustowym kiczem gładzącego grzechy nasze amen.

Powolny rozkład, tego, co kiedyś było pomiędzy

Wciąż siedzisz, zużyty
fotel wiernie wspiera
twój ciężar.
zazdroszczę mu paru rzeczy ale dalej patrzę ?
wlepiasz się w obraz pseudo-inteligentnej pół-twarzy,
czekasz
pustkę pomiędzy wypełnia frustrująca nadzieja ?
nie dotykasz prawie podłogi
i mnie.

twoje stopy wydeptują kolejny zawiły
wzór
na niespełnienie w moim dywanie.
wiem, że nie odejdziesz
chociaż wszystko przybiera barwę tych trzech liter,
ty wciąż rozpatrujesz kolejne zakrzywienie czasoprzestrzeni
jeśli nie liczyć jej całkowitego braku
w równomiernych odstępach czasu
niewyraźny brzęk rozbija otępienie:

to nic nie znaczy
prawda leży pośrodku, a wiara w cuda nie leży na ulicy
zarzygana i nieruchoma
prorokuje
nie powiem już nic
czy czujesz?
moje włosy pachną jak wtedy, znów czuć w nich niechciane słowa
idź już
patrzę przed siebie
idź już
Tam nie ma nic.

Dwa

Cholera znowu czytają w radiu te nazwiska staje się to nie do zniesienia !
Próbuje poskładać myśli? Jeszcze trzy oddechy ?
Przecież mogła lecieć innym samolotem tym pierwszym . Tym co wylądował .
Pewnie zaraz odpisze , będę szczęśliwy i spokojny , ale pójdę pomodlę się na wszelki wypadek .
Nie mogłaby mi tego zrobić dwa lata po ślubie? przecież mamy dwójkę dzieci
mieszkanie numer dwa nawet blok drugi . ta liczba musi być szczęśliwa ?
Pewnie dziś nie zasnę chociaż już za dwie druga . Jeszcze chwile postoję

Boże ktoś dzwoni! Nie znam tego numeru może to ona.

Samotność w wielkim mieście

Na betonowym krzyżu wisi azbestowy Chrystus,
jako ekwiwalent socrealizmu.
To jeszcze nie grzech!
Pochylam się nad plątaniną asfaltowych arterii
i zdmuchuję radioaktywny pył z ciemnych klatek schodowych,
gdzie kryje się chorobliwe ich upodlenie.
To jeszcze nie demaskacja!
Trzeba by jeszcze zapalić dawno skradzione żarówki,
skradzione jak marzenia pewnego młodego szczura upojonego kwaśnym winem
z  multikorporacyjnych odpadów.
Brudne osiedla krzyczą milionem okien bez szyb, zamurowanych stereotypami.
Snują się po nich apatyczne duchy, dla których nie ma miejsca nawet i w czyśćcu.
; i uwierz mi, nie chciałbyś tu zabłądzić w ciemną, bezlitosną noc...
A pięści ich twarde tysiącem niepowodzeń, wznoszą się
jak przestroga na malachicie nieba!
Zapomnij o tych miejscach, gdzie rodzi się trwoga,
gdzie kwitnie Babilon, gdzie dzieci nigdy nie były dziecinne...
Zapomnij na rany Chrystusa z azbestu...
Co wieczór wychodzę popatrzeć na betonowy las domów,
pełnych dysfunkcyjnych rodzin, toksycznych związków i wszechogarniającej patologii,
we wszystkich możliwych odmianach.
Wdycham znajomy smród spalin, pozwalam by wypełnił zniszczone płuca;
wdycham wyziewy z fabryk i koksowni;
wdycham opary z niespełnionych marzeń, lotne jak wodór...
Ostatnie spojrzenie na miasto i już wiem.
I już wiem, że Ciebie tu nie spotkam.
I już wiem, że każdy woeczór rozciąga się w nieskończoność,
na czarnym płótnie nieba, bez kresu, bez sensu, bezludnie.
Mijam duchy przechodniów, zbyt spóźniona,
by zacząć cokolwiek raz jeszcze...

Lilith, kwiecień 2010r.