Budzę się przywiązany siłą do łóżka
Z uczuciem pustki niczym wydmuszka
Kręci mi się w głowie, świat wiruje w tańcu
Przerażony, jakbym stał na egzystencji krańcu
Wokół siebie widzę dobrze znane ściany
Na rękach mam dobrze znane rany
Czuję ból w brzuchu, od dawna nic nie jadłem
Jak ja do tej czarnej dziury w moim życiu wpadłem?
Czuję się jak w horrorze, a przecież jestem bezpieczny
Jestem we własnym domu, obiecałem już być grzeczny
To nie porwanie, to porażka mojego ciała
Szerokim łukiem ominęła mnie sukcesu chwała
Próbuję wstać, lecz niestety nieskutecznie
Czuję się zbędnie i bezużytecznie
Ze łzami w oczach wspominam poranki pełne wigoru
Nie doceniłem życia w psychicznym zdrowiu
Autodestrukcja, blizny, paranoja
W cierpieniu jest moja ostoja
Smutek, rezygnacja, wspomnienie
Depresja to moje więzienie
Próbuję przebić się przez bariery ciała
Ale wcześniejszy sposób już nie działa
W przyjaciół niestety też straciłem wiarę
Każdy znalazł ścieżkę na swoją miarę
Jestem tutaj zdany jedynie na siebie
Jak porzucone na pastwę losu szczenię
Rodzina też niestety mnie nie rozumie
Choroba to taboo, co się dziwić w sumie
Dobrze, że nie są świadomi przez co ja przechodzę
Ratowałem wszystkich, siebie nie uchronię, codziennie odchodzę
Niech miłość mnie zatrzyma, niech miłość mnie uchroni
W głowie mam stado rozzłoszczonych słoni
Biegną prosto na mnie, nie mogę się schować
Moje czyny nie każdemu muszą się podobać
Ale stanę przeciw nim i może tutaj zginę
Nie mogę przestać walczyć nawet na chwilę
Kładę się pijany, choć nie piłem żadnego trunku
Odeszła ode mnie moja opiekunka
To nic, to nic, sam sobie poradzę
To nic, to nic, niepotrzebne mi jej twarze
Autodestrukcja, blizny, paranoja
W cierpieniu jest moja ostoja
Smutek, rezygnacja, wspomnienie
Depresja to moje więzienie