Gdy Bóg da znak i gdy się stanie, że w byt swój wejdziesz po niebycie. Rozpocznie się szaleńczy taniec, co się nazywa „twoje życie”. To takie tango argentyńskie. To taki walc z okolic Łodzi. Wszystko w nim śmieszne i kretyńskie i niewiadomo o co chodzi.
To taki kankan z Kołomyi, flamenco rodem z Częstochowy. Tylko ten kamień co u szyi utrudnia podniesienie głowy. I te na nogach ciężkie trepy co nie pozwolą na hołubce. Ręka do ręki wciąż się lepi. I dalej głupcy, wkoło głupcy.
I para w prawo, para w lewo i para z ust i w gwizdek para. I w myślach każdy jedno śpiewa. I trara rara, trara rara. A spadające krople potu stukają w rytmie pasadoble. i nikt się dziś nie trzyma płotu i co niedobre jest dziś dobre.
I co nieładne jest tu ładne i co nieszczere jest tu szczere. Układy się nie liczą żadne. Każdy jest swoim fordanserem. Orkiestra. Głośniej, do cholery. Niech dźwięk się falą wlewa w uszy. I raz i dwa i trzy i cztery. Niech ciało słucha rytmu duszy
i niech ten rytm jak wielkie morze falami przez nas się przelewa. Kiedy się śpiewać już nie może niech „usta milczą, dusza śpiewa”. I jeszcze krok i w barze seta, tak dla dodania animuszu, i dalej w tan, bo gdzieś tam meta, do której wszyscy dotrzeć muszą.
I jeszcze dwa obroty w prawo i podskok w górę i z przytupem i dalej, dalej, dalej żwawo, i nie chowamy się za słupem, bo sprawne oko Wodzireja dojrzy nas i wyciągnie z mroku. W tańcu jedynie jest nadzieja. We wspólnym rytmie wspólnych kroków.
I krakowiaczek, obereczek i kujawiaczek, Boże prowadź. W oczach błysk wypalonych świeczek i byle tu nie zwymiotować. W powietrzu tylko kurzu kłęby i huczy, dudni cała sala, a jeszcze przez ściśnięte zęby tralalalala, tralalala.
Na twarzy przyklejony uśmiech jak maskę los ci pozostawił, tu kogoś dotkniesz, kogoś muśniesz „Pardon, no jak się Pani bawi”. Orkiestra, głośniej. Co wy śpicie. I skąd te dziwnie smutne miny, wszak taki taniec to jest życie i nie marnujmy ni godziny.
I dalej wkoło, dalej wkoło parami, grupą, całą zgrają z pieśnią na ustach i wesoło. Na bis nam przecież nie zagrają.
Piękny jesteś jesienny kwiecie Chociaż twe lica otulają łzy nie kobiece. Ale krople rosy drżące, wyciągają soki twe trawiące. Jeszcze patrzysz, wzdychasz szczerze, jeszcze czujesz swą moc wielką, dotąd, dokąd nie połączysz się z tak zwaną karmicielką, która weźmie cię w ramiona rzeknie: " to ja jestem, przy mnie będziesz odnowiona" Znowu będziesz rosła w chwale i odrzucisz dawne żale, nie na chwilę, a na zawsze, bo twe dłonie nie są słabsze, ale mocne, nie wątpiące, bo masz WIARĘ NIEZACHWIANĄ, w porze letniej będziesz znów dostojną panią, i nie zginiesz ty jesienny kwiecie, twe korzenie dadzą znać o sobie i w jesieni zakwitną PIĘKNE KWIATY MŁODE. Ani ulewa, czy śnieżyca cię nie pokona, bo w następnym roku znowu będziesz ODRODZONA.
Co powiedzielibyście gdyby w następną niedziele nastąpiło wydarzenie
Nie podniesienie czy upadek nie kufel piwa czy opłatek nie giełda rzęchów pełna ani galeria w swych ścieżkach niezmienna
Gdybyś pomarzył o tym co jest tak sercu bliskie piękne nieoczywiste co chciał byś od losu z nicości prochu
srebro zło talary ? a może święty spokój ? od wrzawy zgiełku przepychanek zabawy w berka o wygraną...
Jak pełny trzos to jesteś ktoś chcesz w życiu raj zapier...laj
robota dom tak mija dzień poranny sen przed lustrem cień
Więc dlaczego miało by się coś nie wydażyć za dwie niedziele kto zabroni marzyć o zmianie przecież nie ma nic do stracenia a zyskać można siebie samego może nowego może lepszego
Zapraszam wyobraźnię w granicach nieograniczonego końca i początku
Koniec świata ego-ludków czubek nosa koniec świata ogłupiaczom mówię stop nie kosztuje to zbyt wiele trochę myśli pozytywnych nie dziś to za dwie niedziele
Bądźcie wszyscy a nastąpi zmiana ludzkiej świadomości wydarzenie to nie byle co ;)
Dostał się do szpitala z pewnej małej wioski uczciwy płatnik KRUS-u , Józek Malinowski Dokoła piękna wiosna, wszyscy poszli w pole a on nie, on jest chory i leży na stole. Zaszkodziła mu pewna obfita kolacja. Postawiono diagnozę. Będzie operacja.
Więc leży na tym stole na wszystko gotowy i słucha jakie wokół toczą się rozmowy. Anestezjolog najpierw szepnął tak niechcący. Wypadało by sprawdzić czy pacjent wierzący. Jest u nas od niedawna ten kapelan młody, poproszę by mu zrobił test święconej wody.
Źle wygląda rzekł chirurg, widzę to po minie. Może to gej, a może ma geja w rodzinie. I tu nagle przy stole zaległo milczenie, bo po chirurgu widać, że ma obrzydzenie. Zaraz twarz mu pobladła, zatrząsł się okrutnie i rzekł, że zamiast wyciąć to raczej mu utnie.
Patrzy Józek a nagle podeszła do łóżka ponętna młoda siostra instrumentariuszka. Schyliła się aż piersi jej przeszły do zwisu i wyszeptała „Cóż to, nie lubimy PIS-u” Anestezjolog na to, to tnijcie na żywo. Nie usypiam komucha. I poszedł na piwo.
A chirurg co przed chwilą miał dyżur w przychodni, spokojnie ostrząc skalpel na pasku od spodni mruczał to w tę, to w drugą przekrzywiają szyję. Nie przeżyje, przeżyje, nie przeży…, przeżyje. Józek go niby słucha a niby nie słucha w końcu się zdenerwował, wziął i oddał ducha.
A lekarz lancet podniósł bo mu się zdawało, że tam jest dusza jeszcze, a tam tylko ciało. Tu kapelan szpitalny pośpiesznie wniósł tacę, ustawił i odśpiewał „Requiescat in pace”.