Święta zbliżają się małymi kroczkami. Czas przygotowań doprowadza do obłędu. Na koniec przygotuję worek z prezentami... Wpierw wyślę zaproszenia, do rodzinnego spędu.
Tradycja wymaga karpia w galarecie. Lecz jak zabić to zwierzę sympatyczne? Gdzie znajdę killera, może mi powiecie? Niech sobie żywy, macha płetwami ślicznie.
Z choinką jest inny, problemik mały. W moim lesie widzę coraz mniej drzew. Za dużo ich świąteczne ręce wyrąbały... Z piwnicy przyniosę śliczny, sztuczny krzew.
Domek cały pięknie i dokładnie posprzątam. Nie wiem tylko, jak trzepać dywany bez śniegu? Jak wyprać kota w pralce, instrukcji żądam... Dyszę w telefon kochanie, gdyż jestem w biegu.
Nadejdzie czas, gdy zabłyśnie sztuczna choinka. Prezenty jak co roku, okażą się nietrafione. Zaśpiewa zachrypnięte kolędy, kochana rodzinka... Świąteczne spotkanie, to moje sny spełnione.
będzie coraz zimniej i coraz grubsze ubrania i to szare niebo deszczową stalą przytłaczające mimo wszystko to najpiękniejszy czas kochania bo cóż cię rozgrzeje jak nie oczy gorejące
tak cennym się staje serdecznego przyjaciela pozdrowienie i każde spotkanie w miłym sympatycznym gronie wtedy znów odnajdujesz w życiu natchnienie a serce ciepła spragnione radości ogniem płonie
Na tle lazuru rudzie i czerwienie, słoneczne lasery liżą wrzosów fiolet, jakże słodko na duszy ogarniając to sercem i wzrokiem. Kasztany rodzą się jeden po drugim, lepki smak nektaru cieknie z koszyka, taneczny trans kolorowych mgieł w szalony wir znów mnie popycha. Namiętny wiatr zapachem ,muska lica traw a one ścielą dywanów delikatny szum i niech tak trwa,jesieni kolorów przedstawienie bo szczęście trwa ,dopóki nie dotknie życia, jesień.
Dziwię się, że drzewa rosną tak prosto, po Bożemu że się strumyk wciąż kłóci, lecz szeptem bez pretensji że szarym kośćcem Ziemi wypiętrzony szlak Na ludzki bieg, na ludzki czas Z powiewem wiatru, mrugnięciem Słońc utajone w cieniu historie paproci Z każdym krokiem tak samo, z każdym krokiem inaczej w odwiecznej i kruchej strukturze milczenia świerkowa świątynia, piękna bez człowieka.
Górskim snem mijają chwile światła w górskim dominium kłębi się ciepło poznania Na szaro-miękkiej łące zwycięstwa rozjątrzone kosym krzewem płynnym jestem zderzają się światy ludzi bestii marzeń stagnacji.
Pośród tłumu stało się już w komnatach serca kolejny cud.
Żarła żarłoczna żaba rzepaku żółte kwiecie. Nad nią świeciło słonko normalnie, tak jak w lecie, a dookoła ptaszki, muszki i małe żuczki w powietrzu wyczyniały niesamowite sztuczki.
Na pobliskim podwórku dzieci obsiadły trzepak, a żaba nic. Spokojnie żuje ten żółty rzepak i nie może się pozbyć przedziwnego uczucia, że jeszcze jej tak wiele pozostało do zżucia.
Rzeka już jej nie kusi, ani na rzece rzęsa ona czuje, że musi i je za kęsem kęsa. Przyszedł stary żółw rzeczny z wizytą przyjacielską i spytał „Po cholerę żujesz to żółte zielsko.
Czy nie możesz na żyto przerzucić się niebogo? Żniwa już rozpoczęto i żyto masz niedrogo”. Z Zabrza leciała żołna i wrzeszczy „Ej, ty żabo! Nie żryj tego żółtego, bo ci się zrobi słabo.
Widziałam kiedyś taki wypadek w Żegiestowie jak po tym żółtym zielsku życie zamarło w krowie”. Przyszedł królewicz młody co właśnie szukał baby, i jak to w bajkach piszą, całował wszystkie żaby,
spojrzał, i chciał ją cmoknąć w usta z wielkiej radości, lecz na widok żółtego jedynie dostał mdłości. I przyjechał z Żabieńca traktorem znany aktor. Delikatnie wziął żabę, posadził na swój traktor,
i zawiózł ją do Łodzi. Tam w swojej kawalerce przysiągł miłość dozgonną i oddał jej swe serce. Bo dla niego jednego było zupełnie pewne, że i bez całowania zamieni się w królewnę.
Mówią o tym w Żabieńcu i każdy na to liczy, więc umieścili żabę w herbie swojej dzielnicy.
Kwiatki w oddali grają melodie słoneczność wciska się między trawy te wołają potok do wspólnej zabawy potok cienia zielonego od błękitu zmurszałego
wszystkie pyłki zgodnie grają piski ptasie się wkręcają dżdżownicowym ruchem w przód aż przy płocie łapiesz oddech boś się najadł bożych trwóg
do zbłąkanej owcy pańskiej podszedł motyl niczym król dwa skowronki w błogiej trawie już spędziły życia pół
pukasz do drzwi by się starzec sfatygował złożyć podpis niczym rój rozkoszy zawikłanej w podziemnej i nadziemnej radości przenikający wszystko drżący znój
czy coś pominąłem pewnie echa twór i koników polnych wór i dzwoniący w uszach pszczeli chór
zapatrzony w liście pożądany ciągły w błogość lecący duch życia.
Zimową cichą nocką po wiosce błądzę sama , tam w oknie świeci światło , a tu otwarta brama. Psy gonią po śniegu merdając ogonkami , za rogiem domu koty gromadzą się stadami. Gwiazdy na ciemnym niebie ,mrugają i jakby szeptały do siebie , rano już nas tu nie będzie ,gdy słońce wzejdzie i wysoko na niebie świecić będzie. Drzewa i krzewy szronem okryte pochylone stoją , nie uśmiechają się do siebie ,bo się boją podnieść sztywne ramiona i unieść tak wysoko ,żeby każdy przechodzący mógł zawiesić na nich oko. Ptaszków nocą nie spotkasz i śpiewu nie usłyszysz , choćbyś miał słuch absolutny, schowały się w tej ciemnej ciszy. A ja spaceruję sobie i skrzypi śnieg pod butami , nade mną niebo z gwiazdami ,a ja błądzę między opłotkami. Gdybym miała taką łódkę ,że mogłabym jechać po tej gołoledzi , zwiedzałabym obce kraje i wiedziałabym ,gdzie i jak kto siedzi. Zniechęcona błądzę w nocy i szukam przewodnika , światła , słowa , jasnych myśli , a może wystarczy mi , błysk latarki taternika. Otwórz przejście w rozpadlinie umysłu mojego i drzwi przede mną nie zamykaj -nie pytaj dlaczego? Spójrz szron na moich włosach się bieli ,muśnij serca , zobacz czy i jak bije ,może dasz radę zapalić , choć jedną iskrę w jej wnętrzu , jeśli tak ,to połóż ją na kobiercu.
Płacze listopad rzewnymi łzami, słonko skryło się za chmurami, góry i lasy będą wzywały, przyjdź do nas czasem,myśmy cię kochały.
Na roślinach krople wody, zwisają do ziemi podłogi. Czy ramiona drzew się cieszą, nasiąknięte już nie rosą, a strugami ulewnego deszczu cieczą, i warkocze przemoczone wiatr łomocze.
Smutno im napewno jest, bo nie słychać śpiewu ptaków, a na łące już nie bawią się zające. Trawa przybrała kolor szarości, i nie wita już tych gości, co się rozkoszują jej zawartością, lecz mimo ,że jest ziąb na dworze, mają spiżarnię w swojej norze.
Woda w jeziorze burzy się i wzdyma, gdy deszczowa lawinana na nią spływa. Drzewa z liści ogołocone,patrzą smutne, każde w inną stronę, czekają na lepszą pogodę, wspominają napewno swoje życie młode. Czują ,że nadejdzie niebawem inna pora, ktora przykryje białą pierzyną ,wszystko dookoła.
Różne wydarzenia na szok się składają, ogień i woda ,to dwa żywioły, co tym globem rozporządzają. Są tragedią i życiem dla istot na ziemi.
Problemy są tym większe, jeśli je lekceważymy i nie jesteśmy, w zgodzie z naturą ,traktujemy jakby była bzdurą, bo przekreślamy życie ,które nam jest dane.
Sfera bezpieczeństwa gdy nas otacza, czujemy komfort i dobrze wykonana praca się opłaca. Lepiej się zastanowić nad swoimi czynami, aby nie kombinować z tymi żywiołami.
Bo one ,gdy nie są odpowiednio traktowane, krzywdę wyrządzają i wyrażają swoją doskonałość, szalonymi pomysłami i niszczą ziemię, zatrutymi strzałami.
Ale wieje , ale dmucha ! Czy to idzie śnieżna zawierucha ? Drzewa uginają się pod jej ciosami, a ona pędzi dalej przelatując ponad chmurami.
Jest to miesiąca GRUDNIA czas i pora, toteż spodziewamy się śniegowego potwora. Marzną uszy ,nos i ręce , trzeba na nogi, ubrać ciepłe kierpce albo buty, pomimo, że to nie jest miesiąc luty.
Rękawice i czapkę wełnianą ,ażeby nie zmarznąć i nie siedzieć pod pierzyną. Bo zdrowie ,to najważniejsza rzecz, więc je szanuj i się nim ciesz.
No wreszcie zima zawitała do naszej mieściny. Ośnieżone są drzewa i wiejskie drożyny. Zaspy śniegu wzdłuż drogi, tak się ułożyły, że z trudem wśród zasp samochody przejeżdżają, ślizgają się i przepychają. Na górzystych stokach szaleją narciarze, tworzą się na szlaku olbrzymie wiraże.
Dzieci na saneczkach po puchowej pierzynie płyną jak te łabędzie w nieznaną krainę.
A PANI ZIMA ze swego okna wygląda, dmucha, sypie śnieżkami i na swe dzieło z radością spogląda. A, że jest jej czas i pora podnosi temperaturę ujemną od rana do wieczora. Jesteś, o Pani Piękna w tej białej szacie, lecz miej litość nad tymi, co mieszkają, w nieogrzewanej biednej wiejskiej chacie.
Jak Cię nie kochać jesieni? Tak pięknie malujesz mój ogród, tyle w nim barw i odcieni. W pogodne dni wszystko przeplatasz babiego lata srebrnymi nitkami. Jak Cię nie kochać jesieni ? Jak nie chcieć byś była z nami. Choć bywasz zmienna, kapryśna, chłodna a czasami mroźna, masz w sobie tyle uroku, że wszystko wybaczyć Ci można. Jak Cię nie kochać jesieni, nawet w chłodne i deszczowe dni, jesteś przecież ta sama cudowna, tylko może smutno Ci.
Najpierw słońce wybuchnie kaskadą gorących promieni piekła zaróżowi się nastrój zmarznięta ziemia poczuje subtelny dotyk ciepła rozgrzana zachwytem będzie wilgotna i ze snu rozkosznie przebudzona poczuje rozkoszną namiętność gdyż nasiona ożyły nowym życiem wypełniona
eksplozja ptasich arii otuli naprężające się dumnie kwiatostany korzenie przebiją dziewiczość ziemi wiatr szepnie jak zakochany warkocze drzew zgęstnieją i sięgną sąsiednich próbując przytulić zajączki czując nastrój wiosenny pod krzewem zaczną się czulić
wiosna zwycięży chłód rozkwitnie życie na nowo i będzie znów tak cudownie masz moje słowo
Mieszkam w sąsiedztwie nie tylko z ludźmi. Moimi znajomymi są również pliszki, gołębie, wróble, kawki, a nawet okresowo mewy śmieszki- miastowe krzykaczki. Każde spotkanie napawa radością, lecz na kawę się nie wpraszają. Osiedla ich liczne, a każda wrona wygląda jak wrona. Każdy bocian to bocian. Każda sójka jest sójką.
Żyjemy wspólnie od lat wielu w przyjaźni obcojęzycznej. Obserwujemy siebie wzajemnie, ja z ziemi, one z lotu ptaka. Mam na ich temat zdanie wyrobione, ciekawe co one myślą o mnie? Przydałby się św. Franciszek- tłumacz z ptasiego na nasze i z naszego na ptasie.
Ciekawa zależność jest między nami ludźmi a przyjaciółmi ptakami. Pomimo życia dość różnego, mamy naprawdę coś wspólnego. Jest to serce czterodziałowe Na dwie komory i dwa przedsionki podzielone.
Wielcy fizycy, matematycy, optycy I inni tego świata mistycy Nad tęczą zachwycać się nie umieją.
To tylko krople w słońcu się mienią Złudzenie dla oka i tyle Nic oprócz zjawiska fizyczno- logicznego W siedmiobarwnym półokręgu nie widzą.
Kolejność barw długością fal potwierdzają I nic więcej nam nie tłumaczą.
Wydaje się mistykom, iż wiedzą wszystko O tęczy, którą rzadko na niebie widują.
W księgach, ciągach, cyfrach zakochani Nowe siły w laboratoriach testują, Mnożą, odejmują, sumują, dzielą Światem zachwycać się jednak nie umieją.
Szanuję potrzebę świata zrozumienia, Poznania, testowania, nawet i liczenia. Życzę Im nawet w dążeniach powodzenia I choć czasami mniej nad tęczą naukowego dowodzenia